Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Jegomosc z miasteczka Poznań Zadupie. Mam przejechane 2651.50 kilometrów w tym 0.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 18.93 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Jegomosc.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

Miasto

Dystans całkowity:1227.38 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:63:39
Średnia prędkość:19.28 km/h
Maksymalna prędkość:50.00 km/h
Suma podjazdów:1936 m
Liczba aktywności:42
Średnio na aktywność:29.22 km i 1h 30m
Więcej statystyk
  • DST 13.04km
  • Czas 00:43
  • VAVG 18.20km/h
  • VMAX 40.40km/h
  • Temperatura 3.0°C
  • Sprzęt Byczek
  • Aktywność Jazda na rowerze

Choroba, falstart, naprawa, nocny spacerek.

Środa, 18 marca 2015 · dodano: 20.03.2015 | Komentarze 0

Dawno mnie tu nie było. No ale tak to jest, gdy człowieka dopadnie grypsko i uziemi w łóżku. Nie ma jednak tego złego - doświadczyłem przynajmniej rzeczy do tej pory niespotykanej dla mnie, jaką było 39 st. gorączki. Śmieszne to uczucie, gdy świat zaczyna wirować przed oczami. :)

Później trochę zawirowań, dużo załatwiania spraw i mało czasu, a w efekcie i chęci do jeżdżenia.

I tak oto uzbierał się miesiąc z małym hakiem, przez który nie dosiadałem mego Byczka. :(

Urwanie głowy jednak się skończyło i wreszcie mogłem zostawić auto pod domkiem, a samemu wybrać się do pracy rowerem. I tak też uczyniłem. Niestety - w tym momencie dochodzimy do tytułowego falstartu. Ujechałem bowiem raptem 800m, po czym skończył mi się łańcuch. :/
Czasu coraz mniej, do pracy trzeba dotrzeć, łańcuch na ziemi, a ja zgubiłem niedawno zakupioną spinkę. I co teraz? Ano nic - chcąc nie chcąc musiałem wziąć mojego choruszka i odprowadzić do domu, a samemu jednak odpalić automobil.
W sumie sytuacja okazała się niezłą okazją do kupna nowego łańcucha na przekładkę, bo napęd jest w bardzo dobrym stanie i stan ten warto przedłużyć. Po pracy zatem udałem się czym prędzej do sklepu po spinkę, skuwacz, nowy łańcuch i przy okazji olej do smarowania tegoż.
Po wyczyszczeniu złamasa sprawdziłem jego zużycie i okazało się, że wynosi ok. 30%. Można zatem śmiało zakładać nowy.

Po przywróceniu życia bicyklowi wypadało oczywiście wyruszyć na jakąś małą przejażdżkę. Ponieważ w międzyczasie się ściemniło, założyłem ProX-a, zapakowałem do sakwy aparat i statyw i wybrałem się za miasto wiedziony nadzieją, że może będą jeszcze jakieś pozostałości po wczorajszej zorzy. Niestety - naiwnym. Po zorzy nie było już śladu, ale i tak udało mi się złapać kilka ciekawych ujęć miasta (i nie tylko) nocą.

Łuna nad ObornikamiTutaj miała być zorza, ale zastałem jeno łunę nad oddalonymi o ok. 20 km Obornikami. Na szczęście nie tymi pod Wrocławiem - zupełnie w drugą stronę.
Za to w kierunku przeciwnym widać piękną łunę nad Poznaniem wyłaniającą się zza wzgórza:


Chwilę później podjechałem pod maszt GSM widoczny w centralnej części powyższej fotografii. Jest to jedno z moich ulubionych miejsc w Poznaniu. Dlaczego? Rozciąga się stąd doskonały widok na cały Poznań. Od stadionu do kopania piłki, po podpoznański Czerwonak. Za dnia widać również wieżę widokową w Puszczy Zielonce. Oto widok na Piątkowo wraz z wieżami telewizyjnymi.
Widok na Piątkowo
Zrobiłem też panoramę, ale niestety ustawiłem zbyt krótki czas naświetlania i efekt jest taki sobie. Ale mimo wszystko podzielę się nią. :)
Panorama Poznania
Miło jest w końcu wrócić do świata pedałowania. :)



  • DST 76.14km
  • Czas 04:14
  • VAVG 17.99km/h
  • VMAX 47.45km/h
  • Temperatura 1.0°C
  • Sprzęt Byczek
  • Aktywność Jazda na rowerze

Poligon w Biedrusku i nadwarciański Szlak Rowerowy.

Sobota, 31 stycznia 2015 · dodano: 31.01.2015 | Komentarze 5


Rzutem na taśmę ostatnia wycieczka podczas tego księżyca.

Wycieczka ta chodziła za mną już od kilku dni jako trasa sentymentalna wiodąca przez miejsca, którymi się poruszałem rozpoczynając swoje bicyklowe przygody kilka lat temu. Ciepło wspominam te miejsca, więc chciałem je sobie nieco odświeżyć. Dziś jednak o mało co bym nie pojechał, gdyż rano byłem padnięty ze zmęczenia.
Głównie za sprawą ostatniego tygodnia. Krążyłem autem między Szczecinem, Kaliszem a Poznaniem, przez co nakulałem ponad 1000 km. Kluczową rolę jednak odegrały częste pobudki ok. 4:00 oraz wieczorne problemy z zaśnięciem.

Mała dygresja i wątek poboczny:
Jadąc do Szczecina musiałem przystanąć w 1/3 drogi na 15 minut i się zdrzemnąć. Oczy tak mi się zamykały, że gdybym tego nie zrobił, to niechybnie bym zasnął za kółkiem i skończył w jakimś rowie lub na drzewie. Jak na mnie jest to o tyle niezwykłe, że jestem odporny na brak snu i pierwszy raz musiałem podjąć decyzję o drzemce w trasie. Dalej już mi się jechało nie najgorzej.
Z drugiej strony nie ma się co dziwić - całą noc nie spałem - poprzedniej również prawie nie zmrużyłem oczu. Tymczasem wyjeżdżałem o 5:00.
Warto pamiętać o tym, że głupie 15 minut drzemki może uratować samochód, a nawet zdrowie, czy wręcz życie. Tak więc kwadrans to chyba niewygórowana cena. Niestety - wciąż wielu lekkomyślnych (żeby nie rzec głupich) ludzi bagatelizuje to, że aby zasnąć i spowodować wypadek wystarczy dosłownie kilka sekund i jadą na siłę, przez co rozbijają swoje auta...
I w sumie pieprzyć ich - nie żal mi ich. Gorzej, gdy przez swoją głupotę rozbijają cudze życia i rodziny...

No ale koniec moralitetów - nie po to tutaj wszyscy się zebraliśmy, aby słuchać/czytać kazań Jegomościa. ;)


Obudziwszy się dziś tuż przed 9:00, Jegomość stwierdził, że:

1. Jest zmęczony i niewyspany.
2. Nie chce mu się.
3. Na dworze dmie wiater. Może nie jakoś szczególnie mocny, ale nieprzyjemny i w porywach do 50km/h
4. Pogoda do tylnej części ciała.
5. "Ehh - gdyby była tak śliczna pogoda jak kilka dni temu, to byłaby zupełnie inna rozmowa".
Ogólnie więc nie warto.

Z drugiej strony cóż robić innego? Leżeć w domu i oglądać znów seriale? Komputer i filmy mają być wypełnieniem czasu, a nie sposobem na życie. Tym bardziej, że Jegomość ma z machinami liczącymi do czynienia naprawdę sporo w ciągu tygodnia.
Podczas tych dywagacji okazało się, że niebo się przejaśnia i zaczyna napitalać słonko. Wiater co prawda nie ucichł, ale był akceptowalny. No i szybka lektura ICMu oraz Google Maps pozwoliła stwierdzić, że przez prawie całą wycieczkę będzie wiało z tyłu lub z boku, a odcinków, gdzie będzie dmuchało prosto w mordę będzie niewiele i w dodatku często osłonięte lasem czy innym dobrem.

Zatem W DROGĘ!

Wyruszyłem późno, bo o 10:30. To była ta przyjemniejsza część imprezy, albowiem dmuchało w plecy, więc nie było większym problemem utrzymywać prędkość w okolicach 30 km/h.
Po kilku km zjechałem w las i skończyło się rumakowanie. W ostatnich dniach cokolwiek popadało, a dziś w nocy niezbyt chciało przymrozić, więc leśne i polne drogi pełne były błotka i innych atrakcji. Nie muszę chyba, przypominać, że Byczka podkowy nie należą do przesadnie masywnych. ;)
Ale i tak dawaliśmy radę.

Po jakimś czasie dotarłem do stacji kolejowej w Złotnikach:

Stacja PKP w Złotnikach.Niestety - jej urok już dawno przeminął. Choć i tak uważam, że ma więcej wdzięku, niż poznańskie shity center.

Jeszcze kilka km i wkraczamy z Byczkiem na teren poligonu. Przy wjeździe znajduje się mapa poglądowa na to, gdzie można, a gdzie nie wolno się zapuszczać. I to pod żadnym pozorem, jeśli nie chcemy skończyć z jakimś pociskiem w czerepie:
Poligon - mapa

Do mapki dołączony jest również regulamin przejazdu:
Regulamin poligonu.
Lektura regulaminu daje nam znać, że to nie przelewki. Na szczęście na wyświetlaczu nie było napisu "STÓJ - OSTRE STRZELANIA". Mogłem zatem spokojnie i legalnie udać się w dalszą podróż. Wcześniej przejeżdżając przez poligon zatrzymywałem się tylko przy ruinach kościoła w Chojnicy. Tym razem postanowiłem obejrzeć również to, co zawsze omijałem.

I tak, po niecałych dwóch km dojechałem do pomnika upamiętniający mord na okolicznych mieszkańcach dokonany przez hitlerowców dnia 2. września 1939r.

Pomnik ofiar hitlerowców.

Kawałek dalej znajduje się zjazd z głównej drogi do Glinna. Po ujechaniu 500m trafiamy na ukrytą - urokliwą polankę, a na niej kamień upamiętniający Wojciecha Bogusławskiego oraz fundamenty dworku, w którym mieszkał.

Bogusławski
Po drodze jednak mijamy mokradła:
Mokradła w Glinnie.Strasznie musiały ciąć komarzyce tego Bogusławskiego - nie zazdroszczę mu.

Po kolejnych ok. 5 km. Trafiamy dojeżdżamy do miejsca, gdzie była wieś Chojnica. Trafiamy tam na stary cmentarz w lesie.
Chojnica - stary cmentarz.
Najświeższe nagrobki datowane były na koniec 1. połowy XX w. Najstarsze, które się zachowały i były czytelne pochodziły z II połowy XIX w. Przy wielu z nich można znaleźć znicze. A więc pamięć o tych ludziach jeszcze nie zginęła.

Zadbany był nawet grób NN:
Chojnica - grób NN.Ciekawe, czy ktoś z potomków tego człowieka zastanawia się jeszcze, gdzie ów on spoczywa i co się z nim stało...

Kawałek dalej dojeżdżamy do wspomnianych wyżej ruin kościoła:
Chojnica - ruiny kościoła.
Po drodze jeszcze mały rzut oka na ścieżkę zdrowia, na której szkolą się żołnierze:


I po następnym kilometrze dojeżdżamy do końca poligonu. Cała droga przez poligon ma niespełna 10 km. Jeśli ktoś jeszcze nie miał okazji nią jechać, to szczerze polecam.

Po wyjechaniu z terenu poligonu skierowałem się w dół Biedruska - w stronę Warty, aby wjechać na Nadwarciański Szlak Rowerowy i tamtędy udać się do Poznania. Malownicza trasa wiodąca przez lasy i pola biegnąca - jak sama nazwa wskazuje - wzdłuż Warty. Błotka również było całkiem niemało, ale znośnie.

W pewnym miejscu zjeżdżam z Nadwarciańskiego, aby dalej jechać nad samą rzeką.

Rzeka tej zimy ma wyjątkowo wysoki poziom, który utrzymuje się już od dłuższego czasu. Jest to o tyle dziwne, że w sumie nie ma wielu opadów. Widać to już było na moich zdjęciach z wypadu do Obrzycka. Widać i tu:

Warta - CzerwonakW tle za drzewkami próbował się schować charakterystyczny elewator w Czerwonaku.

Pod słońce niestety fotka wyszła przyciemniona.

W oddali - na widnokręgu dymiący - 200m komin Elektrociepłowni Karolin. Dzięki niemu poznaniacy mają cieplutko w domkach.

Odcinek ten ma kilka urozmaiceń w postaci np. przeszkód terenowych. Oto jedna z nich:
Przeszkoda terenowa nad Wartą.
Innym razem są to piaski, w które latem koło potrafi się zapaść na blisko 20 cm. Jest zacnie. :)

W końcu Jegomość dotarł do Poznania. A tutaj na estakadę kolejową:


Lubię tę budowlę. Mam już jej zdjęcia od każdej strony i o prawie każdej porze roku oraz o różnych porach dnia. A mimo to za każdym razem, gdy tędy przejeżdżam, muszę wykonać kolejne zdjęcie. To jest silniejsze ode mnie. :)

Oprócz tego zaliczyłem dziś Rusałkę i Strzeszynek - kolejne sentymentalne miejscówki, w których dawno nie byłem jednakże tam już się nie zatrzymywałem na robienie zdjęć, bo czas naglił. Wyjechałem późno, mnóstwo czasu straciłem na przystanki i zwiedzanie poligonu oraz na jazdę i przedzieranie się wzdłuż Warty i się obawiałem, że zastanie mnie zmrok, a tymczasem wyposażony byłem jedynie w czołówkę.
ProX musiał dziś zostać w domu i się podładować, bom dał ciała i nie naładował go wieczorem.


  • DST 83.75km
  • Czas 05:35
  • VAVG 15.00km/h
  • VMAX 50.00km/h
  • Temperatura 4.0°C
  • Sprzęt Byczek
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wzdłuż Warty do Obrzycka.

Sobota, 17 stycznia 2015 · dodano: 23.01.2015 | Komentarze 4

Dziś będzie na bogato, bo udało mi się zrobić kilka fajnych fotek.

Trasa pierwotnie ustalona na niecałe 70 km, ale kilka skoków w bok w okolice Zielonejgóry, a nawet za wielką wodę wydłużyły wycieczkę do niespełna 84 km. No i gicio. Wszak trzeba przed sezonem odbudowywać utraconą formę.

Wyjazd zaplanowany pomiędzy 8:30 a 9:00 udało się zrealizować z 6 minutowym zapasem. :)
Początkowo jechało się tak sobie - przez pierwszą godzinę, no - może półtorej padał deszcz. Raz mocniej, raz słabiej. Później tylko siąpiła mżawka, aby ostatecznie po niespełna 2h zupełnie przestało padać.

Teraz może taki mały, poboczny wątek filozoficzny:
Podczas przejazdu przez Oborniki zastanawiałem się, dlaczego tzw. "szlachta rowerowa" z pogardą patrzy na DDR i uważa, że IM nie przystoi po nich jechać, gdyż "DDR są dla plebsu na holendrach".
Bardzo częsty widok w Poznaniu - wzdłuż ulicy biegnie DDR, ale "szlachta" (w szczególności na szosówkach) z pewną dozą wyższości koniecznie musi jechać wśród aut po asfalcie, ponieważ ICH przepisy kodeksu drogowego nie dotyczą... Widok godny politowania...
Mimo wszystko jednak - jako że jestem ciekawy świata i pałam chęcią poznawania oraz rozumienia dziwnych zjawisk oraz osobliwości postanowiłem się jednak wczuć w "szlachtę" i zastanowić się, co siedzi w ich głowach, gdy w pełną ostentacją łamią przepisy. Przyczyn tego zachowania udało mi się znaleźć kilka:

1. Utrzymanie DDR. Tajemnicą poliszynela jest fakt, że nawet gdy droga już powstanie, to i tak pełno jest na niej różnego rodzaju szkieł, piasku, kamieni, nierówności, zimą śniegu, lodu itp. Jazda po nich przypomina czasem tor przeszkód. Można złapać kapcia, "Filipa", lub nawet coś znacznie ciekawszego i intrygującego.
2. Bezmyślne wytyczenie. Gdy już ktoś wyznaczy taką drogę, to po jaką cholerę wije się ona jak jakaś wstęga i co kilkaset metrów przejeżdża z jednej strony ulicy na drugą? Jaki w tym sens, aby coś, co z założenia ma poprawiać bezpieczeństwo co kilkaset metrów narażało nas na kurs kolizyjny z samochodami? Widok częsty szczególnie w małych, przelotowych miejscowościach. Po kiego?
3. Przeszkody na drodze. Stoi drzewo na drodze? Oj tam oj tam. A któż by się nim przejmował? Przecież można wyznaczyć drogę przez... środek jego pnia:

Drzewo na drodze.
Innym razem to będzie znak drogowy, latarnia uliczna czy jeszcze inny słupek. Dziwnym trafem pasy dla aut - nie wiadomo dlaczego - nie są wytyczane w taki sposób...
4. Nawierzchnia. Co kieruje - za przeproszeniem - urzędnikami, aby z uporem maniaka nawierzchnię DDR wykonywać z kostki? Z tego co wiem, to położenie asfaltu (szczególnie takiego, który wytrzyma niewielki nacisk powodowany przez rowery) jest mniejszy, niż wykładanie tej samej powierzchni kostką. Koszty więc odpadają. No chyba, że się mylę. Pomijam kwestię rzekomego niszczenia nadgarstków poprzez drgania kierownicy spowodowane jazdą po szczelinach między kostkami, bo to akurat uważam za brednię. Gdyby drgania kierownicy miały wichrować nadgarstki, to rowerzystom MTB chyba by poodpadały dłonie. Istotny jest natomiast opór toczenia. Na asfalcie jest on wyczuwalnie mniejszy. Gdy się jedzie do sąsiada za miedzą, to opór ten można pominąć. Gdy natomiast mamy w planie dłuższą wycieczkę, to już zaczyna mieć znaczenie. Zimą z kolei podczas mrozu kostka jest dużo bardziej śliska, niż asfalt. Same wady.
5. No i wreszcie duma. "A co JA będę jechał poboczem? Przecież JA jestem takim samym użytkownikiem drogi jak inni". Tak - drogi "szlachcicu". Jesteś takim samym użytkownikiem drogi jak inni, a więc dotyczą Cię takie same przepisy jak innych. Dlatego z łaski swojej schowaj swoją i roszczeniową postawę do kieszeni i mykaj grzecznie tam, gdzie Twoje miejsce. Gdybyś na DDR zobaczył jadący lub parkujący samochód, to zapewne byłbyś pierwszy do zlinczowania jego kierowcy...
Pomimo czterech - bądź co bądź - ważnych przyczyn pozostanę jednak przy korzystaniu z dróg dla rowerów. Może i trochę wolniej przez to pojadę, ale na pewno bezpieczniej. Wszak - jak już pisałem - na biciu chorych rekordów mi nie zależy.
Wpisem tym narażę się zapewne tzw. "rasowym" rowerzystom, którym rower zastępuje cały świat, a nawet żonę, męża, czy wręcz rodzinę, ale co mi tam - gdy widzę problem, to wyrażam na jego temat swoje zdanie. Jeśli komuś się ono nie spodoba to tylko będzie oznaczało, że jest coś na rzeczy. ;)

Wracając jednak do wycieczki i jej opisu.
W samych Obornikach można znaleźć ciekawie położony amfiteatr:

Amfiteatr w Obornikach.
Uroku mu dodaje drzewna sceneria. Świetna sprawa latem, gdy odbywają się jakieś spektakle podczas skwaru. Aż chyba upoluję jakieś wydarzenie i wybiorę się tam w najbliższe wakacje.

Kawałek za Obornikami trafiamy wioseczkę Bąblin, a w niej zakon. Tutaj ostrożnie i cichaczem trzeba było pyknąć fotkę i czym prędzej się zmywać, aby nikt nie sprowadził mnie na złą drogę:

Zakon w Bąblinie.

Tym razem się udało. Po pstryknięciu fotki szybko wskoczyłem na mego bicykla i braciszkom nie pozostało nic innego, jak zjedzenie Marsa i odsłuchanie "My Girl" Nirvany z reklamy tegoż batonika. ;)

A tu wspomniana reklama:


Droga od Obornik praktycznie cały czas była jednym, łagodnym i długim podjazdem.

Po drodze małe zahaczenie o Zielonągórę. Hmmm, jak to się właściwie powinno poprawnie odmieniać?
Analogicznie jak Koziegłowy? Czyli: Byłem w Koziegłowach?
Czy może tak jak Białystok? A więc: Byłem w Białymstoku?
Tak więc: Byłem w Zielonejgórze, czy: byłem w Zielonagórze?
Intuicja podpowiada mi, że pierwsza opcja jest poprawniejsza, ale może to wynikać z sugestii wynikającej z odmiany miasta Zielona Góra.
Czy są tu jacyś poloniści? Jeśli tak, to poproszę o zajęcie stanowiska w tej intrygującej sprawie. :)

O. Tak to wygląda:
Zielonagóra
Kawałeczek za Zielo... tą miejscowością znajduje cel podróży, a więc Obrzycko, na którego obrzeżach - po drugiej stronie Warty został umiejscowiony pałacyk z pięknym parkiem. Całość jest własnością UAM i nosi wdzięczną nazwę "Dom Pracy Twórczej".
Przylegający park można zwiedzać, natomiast w "Domu" można wynająć nocleg, sale konferencyjne, czy inne rarytasy i frykasy.

Oto pała cyk:

Pałac w Obrzycku.
A tutaj pomnik przed nim. Nie wiem, co to jest, ale ładne to:
Pomnik w Obrzycku.
Nie omieszkałem również sfocić mego Byczka w pięknej scenerii:

Byczek w Obrzycku.
Całość jest naprawdę ładnie utrzymana. Aż chce się patrzeć:

Obrzycko - oficyna.
Po zejściu niżej można rzucić okiem na rozlaną Wartę:
Rozlana Warta 1
I w drugą stronę też:
Rozlana Warta 2
A kawałek dalej taki oto korzonek, który ma własny dach:

Korzonek w Obrzycku
Przyznam szczerze, że ten korzonek mnie zaintrygował. Ciekawe, co kierowało osobą, która zdecydowała, że ma mieć on swoje schronienie i swój własny daszek. Czy jest to jakiś korzeń historyczny? A może jest to związane właśnie z pracą twórczą, która to ma się odbywać w tym miejscu? Niestety dociekania prawdy nie ułatwił fakt, iż korzonek nie został wyposażony w żadną tabliczkę informacyjną. Cóż - pozostało mi zatem tylko oddalić się z głową pełną domysłów i pomysłów.

Tymczasem kontemplując dotarłem do mostu na Warcie, z którego rozciągała się taka oto panorama Obrzycka:
Panorama Obrzycka.
Kawałek dalej udało się znaleźć ratusz widoczny na powyższej panoramie:

Ratusz w Obrzycku
Przy okazji zauważyłem dość ciekawą sytuację. Otóż - na rynku w Obrzycku przed ratuszem biegnie ulica. Ulica jest jednokierunkowa ale na tyle szeroka, że spokojnie mieszczą się na niej trzy auta w szeregu. Pasy są jednak dwa, a nie trzy. Dlaczego? Ano dlatego, że tubylcy wydzielili je nie za pomocą oznakowania poziomego w postaci namalowanych linii. Nie - oni postanowili nie być tacy tuzinkowi i pasy ruchu rozdzielili... samochodami. Na samym środku drogi - wzdłuż jej osi poustawiane są w szeregu samochody. To się nazywa fantazja...

Po opuszczeniu tej miejscowości trzeba było ruszyć powoli w drogę powrotną.
W Brączewie ciekawostka - można się natknąć na stary - nieczynny most kolejowy. Jako, że stare - porzucone budowle to jest to, co Jegomoście lubią najbardziej, trzeba było się mu przyjrzeć.
Z daleka wygląda on tak:

Most w Brączewie1.
Nieco bliżej już tak:
Most w Brączewie 2.
A to widok pod nogami:

Most w Brączewie 3.
Jeszcze tylko mały skok skrótem na sąsiedni kontynent za wielką wodą:

Ameryka.
I można wracać do domku.

Na koniec bonusik.
W starym młynie:
W starym młynie.
Oraz droga do młyna prowadząca:
Droga do młyna.

Jak więc widać - nie cała droga usłana była asfaltem czy inną kostką. Był też stary - wiejski bruk, na którym lepiej nie przekraczać 12 km/h, jeśli nie chcemy dostać wstrząśnienia mózgu.

Ale i tak było gicio. :)