Info

Więcej o mnie.

Znajomi
Moje rowery
Wykres roczny

Archiwum bloga
- 2015, Wrzesień1 - 0
- 2015, Sierpień1 - 3
- 2015, Lipiec17 - 0
- 2015, Czerwiec9 - 0
- 2015, Maj8 - 0
- 2015, Kwiecień11 - 2
- 2015, Marzec9 - 2
- 2015, Luty1 - 0
- 2015, Styczeń11 - 11
Wpisy archiwalne w kategorii
100-149,99
Dystans całkowity: | 481.92 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 21:50 |
Średnia prędkość: | 22.07 km/h |
Maksymalna prędkość: | 54.43 km/h |
Suma podjazdów: | 1305 m |
Liczba aktywności: | 4 |
Średnio na aktywność: | 120.48 km i 5h 27m |
Więcej statystyk |
- DST 128.74km
- Czas 05:44
- VAVG 22.45km/h
- VMAX 39.92km/h
- Temperatura 22.0°C
- Podjazdy 633m
- Sprzęt Byczek
- Aktywność Jazda na rowerze
Obrzycko po raz drugi i od tyłu.
Niedziela, 12 lipca 2015 · dodano: 14.07.2015 | Komentarze 0
W związku z tym, że wczoraj nawarzyłem czegoś, co niedługo będę musiał wypić, całą sobotę miałem zajętą i nie mogłem niestety nigdzie się wybrać pomimo zajebiaszczej pogody.
Niemniej na niedzielę zaplanowałem jakiś wypad, choć nie miałem już za bardzo czasu na planowanie samej trasy. Zdecydowałem więc, że pojadę w miejsce, które już znam, a więc do Obrzycka. Jest to już drugi wypad do tego miasteczka w tym roku. Pierwszy raz byłem tam w styczniu.
Tym razem trasa lekko zmodyfikowana. Ponieważ punkt startu był w innym miejscu wyszło mi kilkadziesiąt km więcej. Ponadto dla odmiany pętelkę zrobiłem w drugą stronę niż pół roku temu.
Dziś mniej szczegółów i zdjęć, niż poprzednim razem. Jeśli komuś więc będzie mało, to może wrócić do styczniowego wpisu i go przeczytać. Tyle, że od tyłu, jeśli będzie chciał zachować chronologię. :)
Za Szamotułami - wjeżdżając do Piotrkówka usłyszałem stukanie. Nie było to nic innego, jak klekot boćków. Zacząłem się rozglądać po okolicznych dachach stodół, ale nie mogłem nigdzie dostrzec ptaszysk. Okazało się, że są prawie dokładnie nade mną na lampie ulicznej. :)

Po drodze zwiedzanie rynku i odwiedziny pobliskiego kościoła oraz cmentarza.
Przejeżdżając przez most nie mogłem się powstrzymać i pyknąłem tradycyjną już fotkę ratusza z rzeką na pierwszym planie. Coś czuję, że to będzie tak samo jak z estakadą kolejową.

Stąd czym prędzej udałem się do pobliskiego parku z pała cykiem, gdzie po przekroczeniu bramy zsiadłem z Byczka i zacząłem sobie po prostu spacerować. Stwierdzam, że o wiele lepiej się spaceruje, gdy temperatura wynosi ponad 20 st., a nie ledwo ponad zero. :)
Stwierdzam też, że choć drzewa wokół się zazieleniły, to sam pała cyk wygląda niezmiennie ładnie.

Podobnie zresztą jak przylegające doń budynki.


Po pokrążeniu po parkowych alejkach zszedłem na dół nad rzekę, gdzie urządziłem sobie popas. Dla porównania ze styczniem wykonałem też fotki pokazujące stan samej rzeki.


Na siedzeniu, dumaniu, posilaniu się i "kątempluciu" zeszło mi z dobrą godzinkę po czym uznałem, że czas chyba powoli wracać. No i tak też zrobiłem.
Po drodze zrobiłem jeszcze mały przystanek w Bąblinie u ojczulków czy tam braciszków, a w Obornikach na rynku, gdzie musiałem odbić pomnik papieża z rąk żab. Nie może być przecież tak, że na samym rynku stoi coś zielonego, a ja obojętnie przejeżdżam obok. ;)
Na wylocie z Obornik trafiłem na słynny już na BeeSie podjazd.

W większości przypadków jego zdjęcia wykonywane są od drugiej strony co oznacza, że dla osób je wykonujących jest on nie tyle podjazdem, co zjazdem. Tym razem dla odmiany fotka z drugiego końca. ;)
Różnica poziomów niby niewielka - na oko jakieś 40-50m. Niemniej odcinek na tyle krótki, że da się odczuć.
Dalej jechałem bez zbędnych przerw, bo do domu jeszcze trochę, a na niebie zaczęły się pojawiać chmury. Wg prognoz miały się faktycznie pojawiać, ale przynajmniej godzinę później. No i jak tu wierzyć pogodzie?
Trochę mnie dopadł deszcz, ale na szczęście przestało padać zanim zmokłem. Uznaję więc, że to był tylko letni kapuśniaczek.
Niemniej to, co się wydarzyło za oknem jakąś godzinkę po moim powrocie, mianem kapuśniaczka już nazwać nie można. :)
Jeśli pogoda i warunki pozwolą, to mam w planach dwie ciekawe koncepcje liniówek połączone ze skorzystaniem z usług przewoźnika szynowego. Muszę tylko dopracować szczegóły. :)
Kategoria 100-149,99, Łańcuch_B2, Wiejskie tereny, Zero wiateru, Zwiedzanie
- DST 128.69km
- Czas 05:26
- VAVG 23.69km/h
- VMAX 54.43km/h
- Temperatura 16.0°C
- Podjazdy 190m
- Sprzęt Byczek
- Aktywność Jazda na rowerze
Kaszebe Runda
Niedziela, 31 maja 2015 · dodano: 02.06.2015 | Komentarze 0
Dwa tygodnie temu dostałem propozycję wzięcia udziału w imprezie rowerowej zwanej Kaszebe Runda organizowanej w Kościerzynie. Nigdy wcześniej nie słyszałem o tej imprezie, ale nie zastanawiałem się zbyt długo nad wzięciem w niej udziału. Z kilku powodów:
1. Kościerzyna i jej okolice są pięknymi terenami pod turystykę rowerową. Poznałem te rejony kilka lat temu przy okazji rowerowych wakacji w Borach Tucholskich i miło było tam wrócić.
2. Nigdy nie byłem na takiej imprezie.
3. Nie są to stricte zawody kolarskie, a bardziej mierzenie się ze swoimi siłami połączone z odkrywaniem uroków regionu. Czyli coś w sam raz dla takich amatorów jak Jegomość.
Zdecydowałem się na średni dystans. Krótki był dla mnie za krótki, długi był za długi, a 125 km było w sam raz. Co prawda w momencie podejmowania decyzji miałem w tym roku na koncie tylko jedną setkę i to w styczniu, ale co to za problem? Stwierdziłem, że przed wyjazdem zrobię sobie testowo jedną setkę i będzie git. stąd mój wyjazd do Wapna.
Imprezę postanowiłem połączyć z fajnym, przedłużonym weekendem. Dlatego w Kościerzynie zameldowałem się już dzień wcześniej jeszcze przed południem.
Na nocleg wybrałem Willę Strzelnicę. Pięknie położony hotel leśny przyjazny rowerzystom z bardzo miłą obsługą. Niestety - jak się okazało - tego dnia organizowane było weselisko, co oczywiście wiązało się z wątpliwej jakości hitami muzycznymi. Ale co tam - niech się młodzi bawią. Wyskoczyłem do apteki po zatyczki do uszu i disco polo już mi nie było straszne. :)

Pierwszy dzień poświęciłem na przypomnienie sobie okolic rynku, a także na obejście muzeów: Ziemi kościerskiej, Kolejnictwa i Akordeonu.


Kościerzyna jest malowniczym, urokliwym miastem z całym mnóstwem DDR, pięknie odnowionym rynkiem i jego okolicami. Ale nie tylko - nietuzinkowe są tu nawet hydranty.

Z pewną dozą niepokoju zerkałem na prognozę pogody, ponieważ wiatry wiejące w sobotę nie napawały mnie optymizmem. Na niedzielę zapowiadane były co prawda nieco mniejsze podmuchy (z naciskiem na nieco) , ale ostatnie kilkanaście km trasy miało być z centralnym wmordewindem.
Na start umówiłem się z dwoma kolegami. Planowaliśmy ruszyć w okolicach 7:30. Zaliczyliśmy oczywiście planowe spóźnienie, jednak wyruszyliśmy.
W grupie jednak raźniej. Przez pierwsze kilometry bez problemów utrzymywaliśmy prędkość przelotową ok. 30 km/h. Później - gdy grupa nieco się rozjechała, prędkość spadła do 25-27 km/h.
Niewątpliwym urokiem tych "zawodów" był fakt porozmieszczania na trasie Bufetów z regionalnymi przysmakami. Jako, że Jegomość nie stroni od dobrej kuchni, a za smakołykami wręcz przepada, obowiązkowo musiałem się przy każdym z tych bufetów zatrzymać i pokosztować, a zarazem uzupełnić spalone kalorie i napełnić bidony.
Pierwszy bufet przygotował Borsk. Przy wjeździe usadowił się starszy pan w tradycyjnym stroju kaszubskim i przygrywał na akordeonie. W czasie gdy zajadaliśmy się pysznym chlebkiem ze smalcem przegryzając go świeżutkim ogórkiem małosolnym i dopychając wspaniałym naleśniczkiem z dżemem truskawkowym raz po raz słychać było szum. Szum pojawiał się znikąd, gwałtownie narastał, po czym równie gwałtownie malał pozwalając się delektować efektem dopplera. Tak - to byli tylko szosowcy. Wyrabiali czas i ścigali się z... no właśnie - z kim? Przecież "maraton" miał charakter czysto rekreacyjny i nie był w żaden sposób punktowany ani nagradzany. Cóż - przerost ambicji nad formą. Ja tam wolałem zajadać się swojskimi skwarkami w miłym towarzystwie. :) Raz po raz było tylko słychać, jak jakaś zaangażowana grupa takich szosowców ofukiwała swojego kolegę, który ośmielił się napomknąć, że on też by chciał do smalcu. :D
Po opuszczeniu borskiego Bufetu palnąłem się w głowę. Dlaczego nie wykonałem w nim żadnego zdjęcia? Toż to hańba! I wstyd... W kolejnych Bufetach nie popełnię tego samego błędu.
Następny postój był w Leśnie, w gminie Brusy. Tutaj przyszła pora na herbatę, której w Borsku chwilowo zabrakło. Oprócz tego oczywiście chleb ze smalcem, a także faworki, paszteciki i już nie pamiętam co.

Tutaj czas urozmaicała cała kaszubska kapela w regionalnych - a jakże - strojach.
Oprócz tego Leśno zorganizowało konkurs, w którym można było wygrać "Brusika" - lokalną maskotkę w kształcie grzybka:

Maskotka to wygrania była oczywiście miniaturowa. Na szczęście. Bo co ja bym zrobił z pełnowymiarowym Brusikiem?
Po uzupełnieniu spalonych kalorii udaliśmy się w dalszą podróż. Za Leśnem trasy 125 i 225 rozjechały się w swoje strony. My udaliśmy się wprost do Somin, a długodystansowcy na dużą pętlę, gdzie mieli swoje własne Bufety.

W Sominach do chlebka ze smalcem dołączyła pyszna pomidorówka z ryżem, a także - zapewne lokalne - banany.
Kolejnym przystankiem było Półczno. Tutaj już trafiliśmy na prawdziwy zgiełk i gwar spowodowany tym, że połączonych chwilę wcześniej tras 125 i 225 doszła najbardziej oblegana trasa 65.

Tutaj już nie było kaszubskich przygrywek, lecz gościna nie mniejsza, niż poprzednio. Dla odmiany można było też wciągnąć kilka pączków i jakiegoś loda.

Odtąd już do samego końca uczestnicy wszystkich trzech dystansów jechali wspólną drogą.
Jakieś 15 km dalej dojechaliśmy do przedostatniego - jak wynikało z planu - Bufetu. W Sulęczynie. Tutaj czekały dwa namioty. Jeden tradycyjnie - z kaloriami, a drugi z masażem.

Chętnych na masaż nie brakowało, ale kalorie cieszyły się dużo większym powodzeniem. Skosztowawszy kilka racuchów udałem się w dalszą drogę ku ostatniemu już bufetowi, który wg mapy powinien być w Stężycy. Jakież było moje zdziwienie i rozczarowanie, gdy przejechawszy wspomnianą miejscowość... bufetu nie znalazłem. :(
Nie pozostało mi zatem nic innego jak popędzić na metę, gdzie czekał komitet powitalny i owacje na stojąco (bo ławek nie było).
A na mecie zgiełk, gwar, tłum, medale, dyplomy. Rynek zupełnie nie przypominał tego samego rynku co dzień wcześniej, czy choćby tego samego dnia rano.



A oto moje łupy:


Podsumowując: Impreza genialna. Wspaniała promocja zarówno rowerowej aktywności jak i przepięknych terenów idealnie nadających się pod turystykę rowerową. Jednocześnie wszystko bez napinki i z pełnym luzem. No, może nie licząc tych od szumu i efektu Dopplera... Na chwilę obecną planuję troszkę podszlifować formę i w przyszłym roku wystartować na najdłuższym dystansie.
Na koniec muszę też podzielić swoimi skromnymi spostrzeżeniami z trasy. Im jedziesz dłuższy dystans, tym szybciej jedziesz. Na końcowych kilometrach osoby, które wybrały najkrótszy dystans wyprzedzałem z różnicą prędkości kilkunastu km/h (nie licząc podjazdów ;) ) pomimo tego, że miałem w nogach o 60 km więcej.
Natomiast osoby, które wybrały dystans 225 km (de facto w tym roku 190 km) z taką samą różnicą wyprzedzały mnie pomimo tego, że miały w nogach o 70 km więcej ode mnie. Choć z drugiej strony - oni jechali w miażdżącej większości szosówkami, a ja zwykłym trekingiem.
Z trzeciej strony - Jegomość na zwykłym trekingu o dziwo na trasie niejednego szosowca wyprzedził. Dziwne... Ciekawe, jak by mi poszło, gdybym sam też wsiadł na jedną z tych szumiących maszyn.
Do ùzdrzonka.
Kategoria 100-149,99, Wakacje, Wiatry Niespokojne, Wiejskie tereny, Wiosennie, Zwiedzanie, Łańcuch_B2
- DST 123.24km
- Czas 05:30
- VAVG 22.41km/h
- VMAX 34.96km/h
- Temperatura 23.0°C
- Podjazdy 482m
- Sprzęt Byczek
- Aktywność Jazda na rowerze
Z wizytą w zawalonej kopalni
Sobota, 23 maja 2015 · dodano: 29.05.2015 | Komentarze 0
Wapno - to tutaj 38 lat temu doszło do katastrofy górniczej, w wyniku której osunęła się ziemia niszcząc ludziom domy.W zeszłym miesiącu minęło 8 lat od ponownego zapadnięcia się ziemi. Do wycieczki w te rejony przymierzałem się od dłuższego czasu. Uznałem wreszcie, że teraz jest dobra ku temu okazja.
Tego dnia zależało mi na tym, aby jak najwięcej jechać, a robić jak najmniej postojów. stąd wyjątkowo mało zdjęć.
W samym Wapnie znajduje się pomnik w postaci starego wagonika, upamiętniający działającą tu w czasach świetności kopalnię.

Obecnie na terenie byłej kopalni znajdują się zakłady i firmy. Same budynki popadają w ruinę.

Pomimo upływu lat - kopalnia nie pozwala o sobie zapomnieć i od czasu do czasu daje o sobie znać. W roku 2007 - 30 lat po katastrofie ziemia zapadła się po raz kolejny. Nie trzeba było długo czekać, aby znów o sobie przypomniała. W 2010 r powstała szczelina w ziemi.

Wg niektórych opinii, wieś ta powinna zostać w całości ewakuowana, ponieważ znajduje się na tykającej bombie zegarowej, która w każdej chwili może wybuchnąć. Kolejne osunięcie może nie być tak łaskawe w skutkach, jak dwa poprzednie...
Kategoria Zwiedzanie, Wiejskie tereny, 100-149,99, Łańcuch_B2
- DST 101.25km
- Czas 05:10
- VAVG 19.60km/h
- VMAX 38.55km/h
- Temperatura -2.0°C
- Sprzęt Byczek
- Aktywność Jazda na rowerze
Do Wronek przez Bytyń
Sobota, 24 stycznia 2015 · dodano: 25.01.2015 | Komentarze 0
Pierwsza setka od 2,5 roku. :)Wyjazd zaplanowany między 8:00, a 8:30. Wbiłem się w środek okienka.
Temperatura pokazywana na liczniku oscylowała w okolicach -1 a +1 st., choć był moment, gdy wyszło słońce, że wyskoczyło 3 st.
Troszkę mnie to dziwiło, bo pomimo bezwietrznej pogody, gdy temperatura zaczynała schodzić do -1 st., to robiło mi się chłodno. Zastanawiałem się, co jest nie tak. Początkowo zwaliłem to na podwyższoną wilgotność wynikającą z mgły, ale gdy dojechałem do Ostroroga i zauważyłem na jakimś termometrze temperaturę o 2 st. niższą, niźli by to wynikało ze wskazań mego urządzenia. A więc tu był pies pogrzebany! Moja Sigma jest niepoprawną optymistką. Durna baba...
Później jeszcze raz zweryfikowałem błąd wskazania na innym mijanym termometrze i wynik był podobny. Cóż - muszę skalibrować go z termometrem lekarskim, aby mieć dokładny punkt odniesienia, a do tego czasu będę odejmował 2 st. od wskazań.
Pogoda początkowo była niezbyt słoneczna. Ot - fajnie bo bezwietrznie, ale zachmurzone niebo. W zasadzie to dupy nie urywało, ale jechało się nie najgorzej.

Całe szczęście, że w nocy przymroziło. Dzięki temu to, co było dalej mogłem pokonać na kołach, a nie na nogach ubłociwszy się przy tym po kolana. Choć i tak miejscami było dość ciężko ze względu na cienkie oponki Byczka. Muszę je wymienić na coś grubszego bo zajechaniu obecnych.
Po jakimś czasie pogoda zaczęła się robić coraz lepsza. Wyszło nawet słońce, dzięki czemu można było uchwycić drzewko zmęczone życiem:

Gdzieś tam na dole chyba ma jeszcze jedną żywą gałąź. Ale co to za życie...
W Kaźmierzu przejechałem przez rynek, ale nie chciało mi się zatrzymywać. Dopiero na wylocie zauważyłem ciekawy obiekt w postaci... rakietki:

Ponieważ tradycji musi stać się zadość, muszę umieścić zdjęcie jakiegoś krzyża, czy innej kapliczki. Ustrzeliłem kapliczkę. Jedną - taką żółtą - w Żalewie. Na marginesie - całe szczęście, że używanie prawego Alt-u nie nastręcza mi trudności w przeciwieństwie do wielu osób, których umiejętność ta przerasta. Inaczej zabrzmiało by to co najmniej dziwnie:
Kapliczka w... zalewie? Hmmm, a może w sosie własnym? ;)

W końcu dojechałem do Bytynia, skąd skierowałem się na Pólko. I tutaj niespodzianka. Słońce, które od pewnego czasu świeciło z prawie bezchmurnego nieba znikło. Widoczność spadła do ok. 100m, a moje ubranie oraz Byczek zaczęły zmieniać kolor na... biały. Drogą dedukcji i eliminacji doszedłem do tego, że wraz z moim bicyklem zostaliśmy otoczeni przez zjawisko atmosferyczne zwane potocznie mgłą. Owa mgła zaczęła się nagle. Jadę sobie w słońcu, a po chwili znajduję się w mleku. Udało mi się nawet uchwycić granicę zjawiska i drogę wraz z całym horyzontem ginącą z widoku kawałek dalej, choć zdjęcie (w dodatku z komórki) niestety nie oddaje rzeczywistości.


Na wszelki wypadek włączyłem oświetlenie aby kierowcy mieli szansę dostrzeżenia mnie i ruszyłem dalej.
W Pólku odbiłem w prawo, aby zawitać na... Malibu. Czyli do przystani w Komorowie nad jez. Bytyńskim. W przeciwieństwie do poprzedniej wycieczki, tym razem Byczek nie miał możliwości zakamuflowania się. Dlatego znienacka zrobiłem mu zdjęcie, jak kontempluje zamarznięte jezioro i jedną z licznych wysp, która choć znajdowała się 50m od nas, to było ledwo widoczna. Szkoda, że była ta mgła. Liczyłem na kilka fajnych fotek, a tak to dupa mleczna.

Cóż - trzeba było ruszyć dalej. Kilka machnięć pedałami i po 15 km dokulałem się do Ostrorogu, gdzie uchwyciłem wciśnięty między miejską zabudowę przybytek niebieski.

Podczas zawracania na ulicy w celu wykonania powyższej fotki okazało się, że jest całkiem ślisko. Prawie zaliczyłem glebę, gdy mi odjechało przednie koło. Zaskoczonym.
Kawałek dalej dojechałem do Wronek, gdzie na rynku urządziłem sobie mały popas.

Po małym odpoczynku ruszyłem w drogę powrotną. Po drodze oczywiście musiałem uchwycić zakład karny. Wiadomo bowiem - być we Wronkach i nie widzieć więzienia to tak jak być w Poznaniu i nie widzieć napierdzielających się capów na ratuszu.

Podczas wykonywania powyższego zdjęcia naszła mnie obawa, czy aby za moment nie podjedzie do mnie ktoś, kto chciałby mi zadać kilka pytań. Wszak robienie zdjęć zakładu karnego przez zamaskowanego Jegomościa w kominiarce mogłoby się wydać komuś podejrzane. Na szczęście mój spokój nie został przez nikogo zmącony i mogłem bezpiecznie ruszyć dalej. :)
Po drodze minąłem jeszcze dwa zakłady największych pracodawców w okolicy, czyli Amicę i Samsunga.
Dalsza droga była na tyle nudna, że nie miała nawet zakrętów. Ot, prosty asfalt do samych Szamotuł, który ginął gdzieś tam za horyzontem. Wyglądało to mniej więcej tak:

Dalej już nie widziałem żadnych obiektów, które na tyle by mnie zainteresowały, aby je uwiecznić na błonie. Znaczy na karcie.
Dlatego Jegomość udał się prosto do domu.
Podsumowanie wycieczki:
Wypad ciekawy, choć pogoda mogłaby być lepsza. Głównie ze względu na mgłę, która przez dużą część trasy nie pozwoliła na podziwianie widoków, które były obok mnie. Mimo to było fajnie. :)
Kategoria Zero wiateru, Wiejskie tereny, Trochę zimno, 100-149,99, Łańcuch_B1