Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Jegomosc z miasteczka Poznań Zadupie. Mam przejechane 2651.50 kilometrów w tym 0.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 18.93 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Jegomosc.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

Deszczowo

Dystans całkowity:199.43 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:11:43
Średnia prędkość:17.02 km/h
Maksymalna prędkość:50.00 km/h
Liczba aktywności:5
Średnio na aktywność:39.89 km i 2h 20m
Więcej statystyk
  • DST 22.70km
  • Czas 01:07
  • VAVG 20.33km/h
  • VMAX 40.84km/h
  • Temperatura 17.0°C
  • Sprzęt Planetka
  • Aktywność Jazda na rowerze

Na trening i z powrotem.

Środa, 29 lipca 2015 · dodano: 30.07.2015 | Komentarze 0

W drodze na trening dopadła mnie ulewa. Na szczęście miałem pod ręką jakieś drzewo.
Powrót w tempie iście spacerkowym, bom dawno się tak nie wymęczył.


Kategoria 0-49,99, Deszczowo, Miasto


  • DST 21.00km
  • Czas 01:00
  • VAVG 21.00km/h
  • VMAX 40.00km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • Sprzęt Planetka
  • Aktywność Jazda na rowerze

Na trening i z powrotem

Środa, 29 kwietnia 2015 · dodano: 29.05.2015 | Komentarze 0

Kategoria 0-49,99, Deszczowo, Miasto


  • Temperatura 7.2°C
  • Aktywność Chodzenie

Zmiany...

Środa, 1 kwietnia 2015 · dodano: 01.04.2015 | Komentarze 0

Po wczorajszym wieczornym telefonie od znajomego, przemyśleniach i przespaniu się z pewnymi rzeczami doszedłem do wniosku, że muszę wprowadzić pewne zmiany.
Duże zmiany...

Skutkiem ubocznym będzie niestety to, że nie będę miał możliwości jeżdżenia na rowerze.
A szkoda, bo dopiero zaczynałem się wkręcać na nowo...
Być może rower sprzedam, a być może uda mi się go gdzieś zostawić na przechowanie na bliżej nieokreślony okres, aż będę mógł do jeżdżenia wrócić.

Siłą rzeczy nie będę też prowadzić tego bloga.
Bo i co miałbym na nim umieszczać, skoro nie będzie materiałów nań?
W sumie strata i tak niewielka, bo dystansów długich jeszcze nie trzaskałem, wpisów niewiele, a czytała mnie zaledwie mała garstka ludzi zapewne w przerwach pomiędzy ciekawszymi zajęciami.

Mimo to nie będę usuwał konta.
Może się zdarzyć bowiem, że któryś z moich nielicznych wpisów pomoże komuś zaplanować miłą wycieczkę po okolicach Poznania.

Jegomość żegna.




  • DST 26.51km
  • Czas 01:26
  • VAVG 18.50km/h
  • VMAX 39.19km/h
  • Temperatura 5.5°C
  • Sprzęt Byczek
  • Aktywność Jazda na rowerze

Ta cholerna pogoda, czyli wokół Rusałki... x4

Wtorek, 31 marca 2015 · dodano: 01.04.2015 | Komentarze 0

Od kilku dni mnie nosi. Pogoda daje się we znaki. Do pracy zamiast rowerem jeżdżę samochodem, bo... deszcz.
W sobotę chciałem pojechać do Zielonki, wjechać na Dziewiczą Górę i trochę się pokręcić po tamtejszych dróżkach, ale stwierdziłem że nic na siłę. Wciąż lało... i wiało...

We łbie różne myśli, których nie ma jak rozładować.

Dziś, po niemal tygodniu abstynencji miałem już dosyć. Ile można siedzieć w domu, myśleć o różnych rzeczach i robić nic? "Nic" to może źle powiedziane, bom ostatnio wręcz zawalony różnymi rzeczami, ale obowiązki te nie są w stanie rozładować mojej energii. I tej dobrej i tej złej.
W końcu nie wytrzymałem. Ok. 21:00 stwierdziłem, że jadę nad Rusałkę. Zrobię kółko i wrócę do domu. Dystans malutki, ale może jak mnie zleje i solidnie przewieje, to będę inaczej funkcjonował.

A wiater dziś, że hoho. Jeśli wierzyć ICMowi, to w porywach i do stówy dochodzi.

Pogoda 2015.03.31
I tak też zrobiłem. Czym prędzej się wyszykowałem, żeby nie zdążyć się rozmyślić.
Telefon i portfel wylądowały w workach foliowych, ja wylądowałem w ciuchach przeciwdeszczowych i w drogę.

Dziś jest zdecydowanie jeden z tych dni, kiedy jazda z górki czy pod górkę nie ma w sumie większego znaczenia. Bardziej liczy się fakt jazdy pod wiatr, czy z wiatrem. No chyba, że pod wiatr i pod górkę to wtedy w ogóle jest masakra. :)

Przez chwilę miałem wrażenie, że wiatr jakby przestał wiać. Ale szybko zrozumiałem jak się mylę widząc wyprzedzającego mnie lecącego śmieciocha. :)

Za to jazda pod wiatr od razu przywołała pod mój czerep pierwsze wakacje rowerowe na Bornholmie przed laty i taką oto sympatyczną przygodę:
Pewniego letniego dnia wybraliśmy się oto na wycieczkę ze Svaneke do Ronne celem powrotu wybrzeżem. Pierwszy etap podróży idealnie prosty. Niestety - również prawie idealnie prosto pod nie byle jaki wiaterek. Gdy po ponad godzinie jazdy na największym przełożeniu stwierdziliśmy, że ujechaliśmy raptem 6 km zapadła decyzja: zawracamy. Powrót zajął jakieś 15 min. bez specjalnie mocnego pedałowania. :)

Wracając jednak do polskich realiów:
Nad Rusałkę dotarłem stosunkowo szybko przy raczej bocznym wietrze. Tamże odpaliłem światełko i jazda w drogę po lekkim błotku, kałużach i pomiędzy leżącymi na drodze gałęziami.W drugiej połowie kółka stwierdziłem, że może by zrobić drugie. No to zrobiłem. Na początku drugiego okrążenia wyraziłem chęć dokręcenia również trzeciego. Po chwili stwierdziłem, że w sumie dlaczego by nie cztery? Z każdym kolejnym okrążeniem wiatr jakby się wzmagał, na drodze leżało coraz więcej gałęzi, a drzewa coraz mocniej trzeszczały i skrzypiały. Na szczęście nie spotkałem żadnego z nich na swojej drodze i vice versa. I całe szczęście. Nie chciałbym bowiem jutro przeczytać na epoznaniu, że nad Rusałką dokonano makabrycznego odkrycia w postaci Jegomościa i jego bicykla leżących pod zwalonym pniakiem czy innym konarem.

Ostatecznie uznałem, że cztery kółka mi wystarczą i czas wracać. Zatrzymałem się jeszcze na moment aby zerknąć na falujące jezioro i ruszyłem w drogę powrotną.

Prawie na samym końcu podniósł mi ciśnienie pewien dżentelmen o twarzy raczej niezbyt skalanej myślą i intelektem jadący swoim rydwanem spod znaku trójramiennej gwiazdy. Najwidoczniej nigdy nie słyszał o tym, że jego psim, zasranym obowiązkiem jest, aby podczas skręcania przepuścić rowerzystę jadącego po DDR równoległej do toru jego jazdy.
Całe szczęście, że wiem po co mam szyję i rozglądam się nawet wówczas, gdy mam pierwszeństwo. Refleks i hamulce też nie najgorsze więc wyhamowałem, choć było blisko. Troglodyta zauważył mnie, gdy mu machałem, że pacan i ćwierćmózg, ale chyba nie do końca się zorientował w swoim błędzie. Chciałem w pewnym momencie nawet pojechać za nim i wytłumaczyć mu, że jest dureń i dlaczego. Zobaczyłem jednak, że podjeżdża do tzw. "restauracji" z żółtym "M" w logo. Dałem więc sobie spokój. Wszak los już go wystarczająco pokarał. Wiadomo - jaka "restauracja" tacy klienci. Gdybym zaczął mu tłumaczyć to i tak by nie pojął,  a dodatkowo wystygłby mu Big Mac...
Mniejsza z troglodytami.

Po powrocie do domu stwierdziłem, że:
1. Ja ubłocony.
2. Byczek ubłocony.
3. Telefon i portfel suche.
4. Od razu inaczej się czuję.

Byczek poszedł ociekać. Jutro będzie szorowanko.
Ja czym prędzej poszedłem pod prysznic. Z szorowankiem nie czekałem do jutra. :)

Bilans na dziś. Podczas kółek nad Rusałką przepłoszyłem:
1. 3 zające (1+2).
2. 2 kaczki, które okazały tym faktem bardzo duże niezadowolenie (x3).
3. Jakiegoś płaza. Prawdopodobnie ropuchę. No bo chyba raczej nie żabę?
4. Coś dziwnego, co bardzo szybko spitoliło. Chupacabra to raczej nie była. Ogólnie małe to było, więc się nie bałem. :)

Pomimo niekorzystnej aury natknąłem się też na kilku biegających człowieków oraz kilku na rowerach. Choć tych na własnych nogach było ciut więcej.

Dedykacja dla tych, którym się chciało i ostatecznie udało się dziś wyjść z domu:


Dobranoc. :)



  • DST 83.75km
  • Czas 05:35
  • VAVG 15.00km/h
  • VMAX 50.00km/h
  • Temperatura 4.0°C
  • Sprzęt Byczek
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wzdłuż Warty do Obrzycka.

Sobota, 17 stycznia 2015 · dodano: 23.01.2015 | Komentarze 4

Dziś będzie na bogato, bo udało mi się zrobić kilka fajnych fotek.

Trasa pierwotnie ustalona na niecałe 70 km, ale kilka skoków w bok w okolice Zielonejgóry, a nawet za wielką wodę wydłużyły wycieczkę do niespełna 84 km. No i gicio. Wszak trzeba przed sezonem odbudowywać utraconą formę.

Wyjazd zaplanowany pomiędzy 8:30 a 9:00 udało się zrealizować z 6 minutowym zapasem. :)
Początkowo jechało się tak sobie - przez pierwszą godzinę, no - może półtorej padał deszcz. Raz mocniej, raz słabiej. Później tylko siąpiła mżawka, aby ostatecznie po niespełna 2h zupełnie przestało padać.

Teraz może taki mały, poboczny wątek filozoficzny:
Podczas przejazdu przez Oborniki zastanawiałem się, dlaczego tzw. "szlachta rowerowa" z pogardą patrzy na DDR i uważa, że IM nie przystoi po nich jechać, gdyż "DDR są dla plebsu na holendrach".
Bardzo częsty widok w Poznaniu - wzdłuż ulicy biegnie DDR, ale "szlachta" (w szczególności na szosówkach) z pewną dozą wyższości koniecznie musi jechać wśród aut po asfalcie, ponieważ ICH przepisy kodeksu drogowego nie dotyczą... Widok godny politowania...
Mimo wszystko jednak - jako że jestem ciekawy świata i pałam chęcią poznawania oraz rozumienia dziwnych zjawisk oraz osobliwości postanowiłem się jednak wczuć w "szlachtę" i zastanowić się, co siedzi w ich głowach, gdy w pełną ostentacją łamią przepisy. Przyczyn tego zachowania udało mi się znaleźć kilka:

1. Utrzymanie DDR. Tajemnicą poliszynela jest fakt, że nawet gdy droga już powstanie, to i tak pełno jest na niej różnego rodzaju szkieł, piasku, kamieni, nierówności, zimą śniegu, lodu itp. Jazda po nich przypomina czasem tor przeszkód. Można złapać kapcia, "Filipa", lub nawet coś znacznie ciekawszego i intrygującego.
2. Bezmyślne wytyczenie. Gdy już ktoś wyznaczy taką drogę, to po jaką cholerę wije się ona jak jakaś wstęga i co kilkaset metrów przejeżdża z jednej strony ulicy na drugą? Jaki w tym sens, aby coś, co z założenia ma poprawiać bezpieczeństwo co kilkaset metrów narażało nas na kurs kolizyjny z samochodami? Widok częsty szczególnie w małych, przelotowych miejscowościach. Po kiego?
3. Przeszkody na drodze. Stoi drzewo na drodze? Oj tam oj tam. A któż by się nim przejmował? Przecież można wyznaczyć drogę przez... środek jego pnia:

Drzewo na drodze.
Innym razem to będzie znak drogowy, latarnia uliczna czy jeszcze inny słupek. Dziwnym trafem pasy dla aut - nie wiadomo dlaczego - nie są wytyczane w taki sposób...
4. Nawierzchnia. Co kieruje - za przeproszeniem - urzędnikami, aby z uporem maniaka nawierzchnię DDR wykonywać z kostki? Z tego co wiem, to położenie asfaltu (szczególnie takiego, który wytrzyma niewielki nacisk powodowany przez rowery) jest mniejszy, niż wykładanie tej samej powierzchni kostką. Koszty więc odpadają. No chyba, że się mylę. Pomijam kwestię rzekomego niszczenia nadgarstków poprzez drgania kierownicy spowodowane jazdą po szczelinach między kostkami, bo to akurat uważam za brednię. Gdyby drgania kierownicy miały wichrować nadgarstki, to rowerzystom MTB chyba by poodpadały dłonie. Istotny jest natomiast opór toczenia. Na asfalcie jest on wyczuwalnie mniejszy. Gdy się jedzie do sąsiada za miedzą, to opór ten można pominąć. Gdy natomiast mamy w planie dłuższą wycieczkę, to już zaczyna mieć znaczenie. Zimą z kolei podczas mrozu kostka jest dużo bardziej śliska, niż asfalt. Same wady.
5. No i wreszcie duma. "A co JA będę jechał poboczem? Przecież JA jestem takim samym użytkownikiem drogi jak inni". Tak - drogi "szlachcicu". Jesteś takim samym użytkownikiem drogi jak inni, a więc dotyczą Cię takie same przepisy jak innych. Dlatego z łaski swojej schowaj swoją i roszczeniową postawę do kieszeni i mykaj grzecznie tam, gdzie Twoje miejsce. Gdybyś na DDR zobaczył jadący lub parkujący samochód, to zapewne byłbyś pierwszy do zlinczowania jego kierowcy...
Pomimo czterech - bądź co bądź - ważnych przyczyn pozostanę jednak przy korzystaniu z dróg dla rowerów. Może i trochę wolniej przez to pojadę, ale na pewno bezpieczniej. Wszak - jak już pisałem - na biciu chorych rekordów mi nie zależy.
Wpisem tym narażę się zapewne tzw. "rasowym" rowerzystom, którym rower zastępuje cały świat, a nawet żonę, męża, czy wręcz rodzinę, ale co mi tam - gdy widzę problem, to wyrażam na jego temat swoje zdanie. Jeśli komuś się ono nie spodoba to tylko będzie oznaczało, że jest coś na rzeczy. ;)

Wracając jednak do wycieczki i jej opisu.
W samych Obornikach można znaleźć ciekawie położony amfiteatr:

Amfiteatr w Obornikach.
Uroku mu dodaje drzewna sceneria. Świetna sprawa latem, gdy odbywają się jakieś spektakle podczas skwaru. Aż chyba upoluję jakieś wydarzenie i wybiorę się tam w najbliższe wakacje.

Kawałek za Obornikami trafiamy wioseczkę Bąblin, a w niej zakon. Tutaj ostrożnie i cichaczem trzeba było pyknąć fotkę i czym prędzej się zmywać, aby nikt nie sprowadził mnie na złą drogę:

Zakon w Bąblinie.

Tym razem się udało. Po pstryknięciu fotki szybko wskoczyłem na mego bicykla i braciszkom nie pozostało nic innego, jak zjedzenie Marsa i odsłuchanie "My Girl" Nirvany z reklamy tegoż batonika. ;)

A tu wspomniana reklama:


Droga od Obornik praktycznie cały czas była jednym, łagodnym i długim podjazdem.

Po drodze małe zahaczenie o Zielonągórę. Hmmm, jak to się właściwie powinno poprawnie odmieniać?
Analogicznie jak Koziegłowy? Czyli: Byłem w Koziegłowach?
Czy może tak jak Białystok? A więc: Byłem w Białymstoku?
Tak więc: Byłem w Zielonejgórze, czy: byłem w Zielonagórze?
Intuicja podpowiada mi, że pierwsza opcja jest poprawniejsza, ale może to wynikać z sugestii wynikającej z odmiany miasta Zielona Góra.
Czy są tu jacyś poloniści? Jeśli tak, to poproszę o zajęcie stanowiska w tej intrygującej sprawie. :)

O. Tak to wygląda:
Zielonagóra
Kawałeczek za Zielo... tą miejscowością znajduje cel podróży, a więc Obrzycko, na którego obrzeżach - po drugiej stronie Warty został umiejscowiony pałacyk z pięknym parkiem. Całość jest własnością UAM i nosi wdzięczną nazwę "Dom Pracy Twórczej".
Przylegający park można zwiedzać, natomiast w "Domu" można wynająć nocleg, sale konferencyjne, czy inne rarytasy i frykasy.

Oto pała cyk:

Pałac w Obrzycku.
A tutaj pomnik przed nim. Nie wiem, co to jest, ale ładne to:
Pomnik w Obrzycku.
Nie omieszkałem również sfocić mego Byczka w pięknej scenerii:

Byczek w Obrzycku.
Całość jest naprawdę ładnie utrzymana. Aż chce się patrzeć:

Obrzycko - oficyna.
Po zejściu niżej można rzucić okiem na rozlaną Wartę:
Rozlana Warta 1
I w drugą stronę też:
Rozlana Warta 2
A kawałek dalej taki oto korzonek, który ma własny dach:

Korzonek w Obrzycku
Przyznam szczerze, że ten korzonek mnie zaintrygował. Ciekawe, co kierowało osobą, która zdecydowała, że ma mieć on swoje schronienie i swój własny daszek. Czy jest to jakiś korzeń historyczny? A może jest to związane właśnie z pracą twórczą, która to ma się odbywać w tym miejscu? Niestety dociekania prawdy nie ułatwił fakt, iż korzonek nie został wyposażony w żadną tabliczkę informacyjną. Cóż - pozostało mi zatem tylko oddalić się z głową pełną domysłów i pomysłów.

Tymczasem kontemplując dotarłem do mostu na Warcie, z którego rozciągała się taka oto panorama Obrzycka:
Panorama Obrzycka.
Kawałek dalej udało się znaleźć ratusz widoczny na powyższej panoramie:

Ratusz w Obrzycku
Przy okazji zauważyłem dość ciekawą sytuację. Otóż - na rynku w Obrzycku przed ratuszem biegnie ulica. Ulica jest jednokierunkowa ale na tyle szeroka, że spokojnie mieszczą się na niej trzy auta w szeregu. Pasy są jednak dwa, a nie trzy. Dlaczego? Ano dlatego, że tubylcy wydzielili je nie za pomocą oznakowania poziomego w postaci namalowanych linii. Nie - oni postanowili nie być tacy tuzinkowi i pasy ruchu rozdzielili... samochodami. Na samym środku drogi - wzdłuż jej osi poustawiane są w szeregu samochody. To się nazywa fantazja...

Po opuszczeniu tej miejscowości trzeba było ruszyć powoli w drogę powrotną.
W Brączewie ciekawostka - można się natknąć na stary - nieczynny most kolejowy. Jako, że stare - porzucone budowle to jest to, co Jegomoście lubią najbardziej, trzeba było się mu przyjrzeć.
Z daleka wygląda on tak:

Most w Brączewie1.
Nieco bliżej już tak:
Most w Brączewie 2.
A to widok pod nogami:

Most w Brączewie 3.
Jeszcze tylko mały skok skrótem na sąsiedni kontynent za wielką wodą:

Ameryka.
I można wracać do domku.

Na koniec bonusik.
W starym młynie:
W starym młynie.
Oraz droga do młyna prowadząca:
Droga do młyna.

Jak więc widać - nie cała droga usłana była asfaltem czy inną kostką. Był też stary - wiejski bruk, na którym lepiej nie przekraczać 12 km/h, jeśli nie chcemy dostać wstrząśnienia mózgu.

Ale i tak było gicio. :)




  • DST 45.47km
  • Czas 02:35
  • VAVG 17.60km/h
  • VMAX 38.71km/h
  • Temperatura 4.0°C
  • Sprzęt Byczek
  • Aktywność Jazda na rowerze

Rundka po pracy.

Czwartek, 15 stycznia 2015 · dodano: 15.01.2015 | Komentarze 0



Po powrocie z pracy myk myk - uzupełnienie kalorii, przepakowanie się i na bicykl. Przy okazji nakarmiłem wreszcie czołówkę świeżo nabytymi bateriami. No - teraz to ona świeci zacnie. Choć stwierdzam, że czołówka jest dobra głównie na równą nawierzchnię. Na wertepach - z racji tego, że kąt padania światła jest bardzo zbliżony do kąta obserwacji - nie widać nierówności. :/

Zdjęć dzisiaj nie chciało mi się cykać. Zresztą podobnie jak wczoraj, krótko po moim wyruszeniu ściemniło się. Dlatego tym razem kółeczko bez zatrzymywania się. No prawie. Gdy zaczął padać deszcz to musiałem pochować dobytek do worków z zamknięciem strunowym, coby nie zamókł i się nie spsuł, a ponadto ze dwa lub trzy razy robiłem mały postój na sprawdzenie dystansu. W związku z tym, że wciąż nie dotarła przesyłka z zamówionymi akcesoriami, wśród których jest m.in. nowy licznik, korzystam z MyTracks w komórce. W sumie fajny i pożyteczny program. Polecam, jeśli ktoś jeszcze nie zna. Używam od kilku lat - odkąd się zaprzyjaźniłem z Androidem.

Odnośnie rzeczonej przesyłki, to muszę stwierdzić, że rowertour.com ma u mnie duży minus. Zamawiałem towar w piątek. Wczoraj podczas rozmowy telefonicznej pan mnie zapewniał, że wyślą go jeszcze w środę, a najpóźniej dzisiaj tak, że na piątek na pewno go dostanę. Niestety - w panelu klienta status zamówienia w dalszym ciągu jest "Do wysłania". Na ja pitolę - albo ma się towar, który się sprzedaje albo się go nie ma. Jeśli się nie ma, to należy o tym uczciwie uprzedzić klienta. Czy w stacjonarnym sklepie sprzedawca również informuje o braku towaru dopiero po uiszczeniu należności? Kpina!
Tym bardziej, że liczyłem na przetestowanie nowej lampki w najbliższy łikent.

No ale uciekłem jakoby na wątek poboczny, a tymczasem inne sprawy mam do opisania.

Podczas dzisiejszej jazdy dął wiatr. A że tradycyjnie było to "kółeczko", to dął raz z lewa, raz z prawa, innym razem od tyłu, żeby po chwili dmuchać prosto w mordę. Na dodatek przez prawie połowę trasy jechałem w deszczu. :/ No ale w sumie w porównaniu do ulew, w których robiłem i po kilkadziesiąt km, gdzie po dojechaniu na miejsce i zejściu z bicykla ociekałem niczym po bliskim spotkaniu z zawartością kubła wody, to to był ledwie kapuśniaczek. Albo i nawet nie.

Przez jakiś odcinek pomykałem DW187. Droga bez pobocza, w dodatku wielce niemały ruch, gdyż wiedzie ona w stronę zachodzącego słońca i ludzie pędząc nią skracają sobie przez Pniewy dojazd do DK24, tudzież innej DK92. Przez większość odcinka była DDR, jednakże jakieś 2km pędziłem po asfalcie wśród automobili. Na szczęście mój odblaskowy pas policyjny oraz konkretna lampka w tyle dają radę i widać me jestestwo naprawdę z daleka, choć było już ciemno.

Jutro prawdopodobnie odpuszczę dwukołowca. Muszę załatwić po pracy kilka drobnostek, więc może być już za późno po powrocie.  No i może mi się już zwyczajnie nie chcieć. Poza tym mam pewne plany związane z sobotą i chciałbym przed nią lekko odsapnąć. Wszak nie jeździłem w zasadzie przez 1,5 roku, a więc dopiero nabieram formy. :)

Może jutro dla odmiany skoczę na jakiś basenik.