Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Jegomosc z miasteczka Poznań Zadupie. Mam przejechane 2651.50 kilometrów w tym 0.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 18.93 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Jegomosc.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

Wiatry Niespokojne

Dystans całkowity:427.93 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:21:17
Średnia prędkość:20.11 km/h
Maksymalna prędkość:54.43 km/h
Suma podjazdów:546 m
Liczba aktywności:9
Średnio na aktywność:47.55 km i 2h 21m
Więcej statystyk
  • DST 10.87km
  • Czas 00:36
  • VAVG 18.12km/h
  • VMAX 36.47km/h
  • Temperatura 17.0°C
  • Sprzęt Byczek
  • Aktywność Jazda na rowerze

Praca.

Piątek, 31 lipca 2015 · dodano: 31.07.2015 | Komentarze 0



  • DST 10.17km
  • Czas 00:34
  • VAVG 17.95km/h
  • VMAX 38.37km/h
  • Temperatura 17.0°C
  • Sprzęt Byczek
  • Aktywność Jazda na rowerze

Praca.

Czwartek, 30 lipca 2015 · dodano: 30.07.2015 | Komentarze 0


A wiater dmuchał, że łolaboga.




  • DST 91.66km
  • Czas 04:08
  • VAVG 22.18km/h
  • VMAX 43.94km/h
  • Temperatura 17.0°C
  • Sprzęt Byczek
  • Aktywność Jazda na rowerze

Niedzielny obiadek.

Niedziela, 21 czerwca 2015 · dodano: 22.06.2015 | Komentarze 0


Wypad do rodziców na śniadanie i obiadek.

Wyruszyłem o 6:40. Jechało się ekstra. Wiadomo - o tej porze w niedzielę ruch samochodów praktycznie zerowy.

Powrót niestety był gorszy. Wiatr się nasilał całe popołudnie. Wg prognoz powinienem go mieć z tyłu i lekko w plecy, a tymczasem tak kręciło, że przez większość czasu miałem owszem - boczny, ale w oczy.
Ponadto wracając postanowiłem dokręcić kilka km i pojechałem dookoła przez poligon, co poskutkowało dmuchaniem prosto w dziób.

Niemniej fajno. :)


  • DST 59.00km
  • Czas 02:40
  • VAVG 22.12km/h
  • VMAX 43.37km/h
  • Temperatura 24.0°C
  • Podjazdy 356m
  • Sprzęt Byczek
  • Aktywność Jazda na rowerze

Małe Kierskie i wiatraczek

Niedziela, 14 czerwca 2015 · dodano: 22.06.2015 | Komentarze 0

Tego dnia wiedziałem, że chcę się przejechać. Nie miałem jednak pomysłu dokąd. Odpaliłem więc Google Maps i zerknąłem na okolice Poznania, gdzie mnie jeszcze nie było. Uznałem, że udając się Szlakiem Czterech Jezior pominąłem zupełnie leżące nieopodal mojej trasy piąte jezioro, czyli Kierskie Małe. Postanowiłem wnet ten brak nadrobić.

Trasa ta pokrywała się w większym lub mniejszym stopniu z poprzednią praktycznie do Rogierówka. Dopiero tam odbiłem w boczną drogę, gdzie po chwili natknąłem się na drewnianego Józefa.

JózefJózef

Józef ten wskazywał na wiatrak, który choć stał nieopodal drogi był tak dokładnie zasłonięty przez domy, krzaki i drzewa, że praktycznie stał się niewidzialny. Gdyby nie Józef dobrodziej, przejechałbym obok.

Wiatrak w RogierówkuWiatrak w Rogierówku

Z Rogierówka myk - szybkie kółko dookoła Małego Kierskiego. Jeziorko to jest tak małe i tak schowane, że nawet go nie widziałem. Objechałem je więc po prostu i udałem się nad Kierskie. Tym razem jednak przejechałem wzdłuż wschodniego brzegu drogą o nazwie Nad Jeziorem, która biegnie... nad jeziorem. Dzięki temu mogłem zrobić lepsze fotki, niż poprzednim razem.

jez. Kierskiejez. Kierskie

Jak widać - na wodzie zatrzęsienie żagli. Sezon w pełni. Pływają zarówno małe łupinki jak Optymisty czy Kadety, poprzez 470, a skończywszy na klasycznych Omegach. Mignął mi gdzieś nawet jakiś mały katamaran.
Oczywiśnie nie mogło również zabraknąć deski.

DeskaDeska

Z kierskiego udałem się na Smochowice, skąd uderzyłem na ul. Biskupińską. Dawno nie byłem w tych rejonach i muszę powiedzieć, że ta niegdyś zasłana kraterami droga została pięknie wyremontowana. Doczekała się nawet osobno wydzielonego chodnika i DDR z prawdziwego zdarzenia z asfaltową nawierzchnią.

ul. Biskupińskaul. Biskupińska

No po prostu żyć, jeździć i nie umierać. Wielką niewiadomą jest dla mnie jednak to, że mimo takiej nawierzchni znalazły się jednostki, które na własne życzenie olały ten piękny asfalt i jechały chodnikiem po kostce... nawet nie wiem, jak to skomentować. To chyba z niedowierzania, że można zrobić DDR z czegoś innego, niż kostka. :)

Z ulicy widać górujący nad okolicą Budomel, z którego kilka lat temu Jegomość miał okazję zjeżdżać na linie pod bacznym okiem instruktora jednostek specjalnych. :) Niestety - po śmiertelnym wypadku, który się wydarzył kilka lat temu budynek jest zagrodzony, a wstęp doń jest zabroniony...

BudomelBudomel

Mimo wszystko warto zobaczyć Budomel na własne oczy, bo nie wiadomo jak długo jeszcze postoi.




  • DST 24.56km
  • Czas 01:22
  • VAVG 17.97km/h
  • VMAX 39.46km/h
  • Temperatura 26.0°C
  • Sprzęt Byczek
  • Aktywność Jazda na rowerze

Sprawuszki na mieście.

Środa, 3 czerwca 2015 · dodano: 03.06.2015 | Komentarze 0


Ostatni dzień urlopu.
Wykorzystałem go na załatwienie sprawy na mieście i pokrążenie w celach spacerowych po Cytadeli oraz na Wartostradzie.
Dziwna sprawa - po wczorajszym oddaniu krwi chyba jeszcze nie do końca się zregenerowałem. Przejechałem raptem niespełna 25 km i choć w nogach nie czułem nic a nic, to wróciłem ogólnie wyczerpany i padnięty. Dwa miesiące temu jeszcze tego samego dnia po donacji wybrałem się na wycieczkę i gdyby nie katastrofa, to wycieczka byłaby o wiele dłuższa.
Insza sprawa, że dziś wieje. I to tak zdradliwie wieje, że w którą stronę nie skręciłem, to zawsze miałem pod wiatr. Grrrr...




  • DST 128.69km
  • Czas 05:26
  • VAVG 23.69km/h
  • VMAX 54.43km/h
  • Temperatura 16.0°C
  • Podjazdy 190m
  • Sprzęt Byczek
  • Aktywność Jazda na rowerze

Kaszebe Runda

Niedziela, 31 maja 2015 · dodano: 02.06.2015 | Komentarze 0



Dwa tygodnie temu dostałem propozycję wzięcia udziału w imprezie rowerowej zwanej Kaszebe Runda organizowanej w Kościerzynie. Nigdy wcześniej nie słyszałem o tej imprezie, ale nie zastanawiałem się zbyt długo nad wzięciem w niej udziału. Z kilku powodów:

1. Kościerzyna i jej okolice są pięknymi terenami pod turystykę rowerową. Poznałem te rejony kilka lat temu przy okazji rowerowych wakacji w Borach Tucholskich i miło było tam wrócić.
2. Nigdy nie byłem na takiej imprezie.
3. Nie są to stricte zawody kolarskie, a bardziej mierzenie się ze swoimi siłami połączone z odkrywaniem uroków regionu. Czyli coś w sam raz dla takich amatorów jak Jegomość.

Zdecydowałem się na średni dystans. Krótki był dla mnie za krótki, długi był za długi, a 125 km było w sam raz. Co prawda w momencie podejmowania decyzji miałem w tym roku na koncie tylko jedną setkę i to w styczniu, ale co to za problem? Stwierdziłem, że przed wyjazdem zrobię sobie testowo jedną setkę i będzie git. stąd mój wyjazd do Wapna.

Imprezę postanowiłem połączyć z fajnym, przedłużonym weekendem. Dlatego w Kościerzynie zameldowałem się już dzień wcześniej  jeszcze przed południem.

Na nocleg wybrałem Willę Strzelnicę. Pięknie położony hotel leśny przyjazny rowerzystom z bardzo miłą obsługą. Niestety - jak się okazało - tego dnia organizowane było weselisko, co oczywiście wiązało się z wątpliwej jakości hitami muzycznymi. Ale co tam - niech się młodzi bawią. Wyskoczyłem do apteki po zatyczki do uszu i disco polo już mi nie było straszne. :)

Willa StrzelnicaWilla Strzelnica


Pierwszy dzień poświęciłem na przypomnienie sobie okolic rynku, a także na obejście muzeów: Ziemi kościerskiej, Kolejnictwa i Akordeonu.

RemusRemus na kościerskim rynku - niemy świadek wydarzeń, które nastąpiły kolejnego dnia

Scena na rynkuKościerski rynek ze sceną. Aż trudno uwierzyć, że dobę później stał tu człowiek na człowieku i rower na rowerze

Kościerzyna jest malowniczym, urokliwym miastem z całym mnóstwem DDR, pięknie odnowionym rynkiem i jego okolicami. Ale nie tylko - nietuzinkowe są tu nawet hydranty.

HydrantBo kto powiedział, że hydrant musi być kawałem nudnego żelastwa o fallicznym kształcie? :)


Z pewną dozą niepokoju zerkałem na prognozę pogody, ponieważ wiatry wiejące w sobotę nie napawały mnie optymizmem. Na niedzielę zapowiadane były co prawda nieco mniejsze podmuchy (z naciskiem na nieco) , ale ostatnie kilkanaście km trasy miało być z centralnym wmordewindem.

Na start umówiłem się z dwoma kolegami. Planowaliśmy ruszyć w okolicach 7:30. Zaliczyliśmy oczywiście planowe spóźnienie, jednak wyruszyliśmy.

W grupie jednak raźniej. Przez pierwsze kilometry bez problemów utrzymywaliśmy prędkość przelotową ok. 30 km/h. Później - gdy grupa nieco się rozjechała, prędkość spadła do 25-27 km/h.

Niewątpliwym urokiem tych "zawodów" był fakt porozmieszczania na trasie Bufetów z regionalnymi przysmakami. Jako, że Jegomość nie stroni od dobrej kuchni, a za smakołykami wręcz przepada, obowiązkowo musiałem się przy każdym z tych bufetów zatrzymać i pokosztować, a zarazem uzupełnić spalone kalorie i napełnić bidony.

Pierwszy bufet przygotował Borsk. Przy wjeździe usadowił się starszy pan w tradycyjnym stroju kaszubskim i przygrywał na akordeonie. W czasie gdy zajadaliśmy się pysznym chlebkiem ze smalcem przegryzając go świeżutkim ogórkiem małosolnym i dopychając wspaniałym naleśniczkiem z dżemem truskawkowym raz po raz słychać było szum. Szum pojawiał się znikąd, gwałtownie narastał, po czym równie gwałtownie malał pozwalając się delektować efektem dopplera. Tak - to byli tylko szosowcy. Wyrabiali czas i ścigali się z... no właśnie - z kim? Przecież "maraton" miał charakter czysto rekreacyjny i nie był w żaden sposób punktowany ani nagradzany. Cóż - przerost ambicji nad formą. Ja tam wolałem zajadać się swojskimi skwarkami w miłym towarzystwie. :) Raz po raz było tylko słychać, jak jakaś zaangażowana grupa takich szosowców ofukiwała swojego kolegę, który ośmielił się napomknąć, że on też by chciał do smalcu. :D

Po opuszczeniu borskiego Bufetu palnąłem się w głowę. Dlaczego nie wykonałem w nim żadnego zdjęcia? Toż to hańba! I wstyd... W kolejnych Bufetach nie popełnię tego samego błędu.
Następny postój był w Leśnie, w gminie Brusy. Tutaj przyszła pora na herbatę, której w Borsku chwilowo zabrakło. Oprócz tego oczywiście chleb ze smalcem, a także faworki, paszteciki i już nie pamiętam co.

Bufet LeśnoBufet w Leśnie

Tutaj czas urozmaicała cała kaszubska kapela w regionalnych - a jakże - strojach.
Oprócz tego Leśno zorganizowało konkurs, w którym można było wygrać "Brusika" - lokalną maskotkę w kształcie grzybka:

BrusikBrusik

Maskotka to wygrania była oczywiście miniaturowa. Na szczęście. Bo co ja bym zrobił z pełnowymiarowym Brusikiem?

Po uzupełnieniu spalonych kalorii udaliśmy się w dalszą podróż. Za Leśnem trasy 125 i 225 rozjechały się w swoje strony. My udaliśmy się wprost do Somin, a długodystansowcy na dużą pętlę, gdzie mieli swoje własne Bufety.

SominySominy

W Sominach do chlebka ze smalcem dołączyła pyszna pomidorówka z ryżem, a także - zapewne lokalne - banany.
Kolejnym przystankiem było Półczno. Tutaj już trafiliśmy na prawdziwy zgiełk i gwar spowodowany tym, że połączonych chwilę wcześniej tras 125 i 225 doszła najbardziej oblegana trasa 65.

Bufet w PółcznieBufet w Półcznie

Tutaj już nie było kaszubskich przygrywek, lecz gościna nie mniejsza, niż poprzednio. Dla odmiany można było też wciągnąć kilka pączków i jakiegoś loda.

RowerzystaDżentelmen ten niechybnie zapuścił się na 225. :)


Odtąd już do samego końca uczestnicy wszystkich trzech dystansów jechali wspólną drogą.
Jakieś 15 km dalej dojechaliśmy do przedostatniego - jak wynikało z planu - Bufetu. W Sulęczynie. Tutaj czekały dwa namioty. Jeden tradycyjnie - z kaloriami, a drugi z masażem.

Bufet w SulęczynieBufet w Sulęczynie

Chętnych na masaż nie brakowało, ale kalorie cieszyły się dużo większym powodzeniem. Skosztowawszy kilka racuchów udałem się w dalszą drogę ku ostatniemu już bufetowi, który wg mapy powinien być w Stężycy. Jakież było moje zdziwienie i rozczarowanie, gdy przejechawszy wspomnianą miejscowość... bufetu nie znalazłem. :(

Nie pozostało mi zatem nic innego jak popędzić na metę, gdzie czekał komitet powitalny i owacje na stojąco (bo ławek nie było).

A na mecie zgiełk, gwar, tłum, medale, dyplomy. Rynek zupełnie nie przypominał tego samego rynku co dzień wcześniej, czy choćby tego samego dnia rano.

Meta - w oczekiwaniu na medaleMeta honorowa - kolejka po medale

Urodziwe panie wręczające medaleUrodziwe panie wręczające medale

Tłumy rowerów i tłumy ludziTłumy rowerów i tłumy ludzi

A oto moje łupy:

DyplomMój pierwszy tytuł naukowy. ;)

MedalOraz pierwszy medal ;)

Podsumowując: Impreza genialna. Wspaniała promocja zarówno rowerowej aktywności jak i przepięknych terenów idealnie nadających się pod turystykę rowerową. Jednocześnie wszystko bez napinki i z pełnym luzem. No, może nie licząc tych od szumu i efektu Dopplera... Na chwilę obecną planuję troszkę podszlifować formę i w przyszłym roku wystartować na najdłuższym dystansie.

Na koniec muszę też podzielić swoimi skromnymi spostrzeżeniami z trasy. Im jedziesz dłuższy dystans, tym szybciej jedziesz. Na końcowych kilometrach osoby, które wybrały najkrótszy dystans wyprzedzałem z różnicą prędkości kilkunastu km/h (nie licząc podjazdów ;) ) pomimo tego, że miałem w nogach o 60 km więcej.
Natomiast osoby, które wybrały dystans 225 km (de facto w tym roku 190 km) z taką samą różnicą wyprzedzały mnie pomimo tego, że miały w nogach o 70 km więcej ode mnie. Choć z drugiej strony - oni jechali w miażdżącej większości szosówkami, a ja zwykłym trekingiem.
Z trzeciej strony - Jegomość na zwykłym trekingu o dziwo na trasie niejednego szosowca wyprzedził. Dziwne... Ciekawe, jak by mi poszło, gdybym sam też wsiadł na jedną z tych szumiących maszyn.


Do ùzdrzonka.




  • Temperatura 7.2°C
  • Aktywność Chodzenie

Zmiany...

Środa, 1 kwietnia 2015 · dodano: 01.04.2015 | Komentarze 0

Po wczorajszym wieczornym telefonie od znajomego, przemyśleniach i przespaniu się z pewnymi rzeczami doszedłem do wniosku, że muszę wprowadzić pewne zmiany.
Duże zmiany...

Skutkiem ubocznym będzie niestety to, że nie będę miał możliwości jeżdżenia na rowerze.
A szkoda, bo dopiero zaczynałem się wkręcać na nowo...
Być może rower sprzedam, a być może uda mi się go gdzieś zostawić na przechowanie na bliżej nieokreślony okres, aż będę mógł do jeżdżenia wrócić.

Siłą rzeczy nie będę też prowadzić tego bloga.
Bo i co miałbym na nim umieszczać, skoro nie będzie materiałów nań?
W sumie strata i tak niewielka, bo dystansów długich jeszcze nie trzaskałem, wpisów niewiele, a czytała mnie zaledwie mała garstka ludzi zapewne w przerwach pomiędzy ciekawszymi zajęciami.

Mimo to nie będę usuwał konta.
Może się zdarzyć bowiem, że któryś z moich nielicznych wpisów pomoże komuś zaplanować miłą wycieczkę po okolicach Poznania.

Jegomość żegna.




  • DST 26.51km
  • Czas 01:26
  • VAVG 18.50km/h
  • VMAX 39.19km/h
  • Temperatura 5.5°C
  • Sprzęt Byczek
  • Aktywność Jazda na rowerze

Ta cholerna pogoda, czyli wokół Rusałki... x4

Wtorek, 31 marca 2015 · dodano: 01.04.2015 | Komentarze 0

Od kilku dni mnie nosi. Pogoda daje się we znaki. Do pracy zamiast rowerem jeżdżę samochodem, bo... deszcz.
W sobotę chciałem pojechać do Zielonki, wjechać na Dziewiczą Górę i trochę się pokręcić po tamtejszych dróżkach, ale stwierdziłem że nic na siłę. Wciąż lało... i wiało...

We łbie różne myśli, których nie ma jak rozładować.

Dziś, po niemal tygodniu abstynencji miałem już dosyć. Ile można siedzieć w domu, myśleć o różnych rzeczach i robić nic? "Nic" to może źle powiedziane, bom ostatnio wręcz zawalony różnymi rzeczami, ale obowiązki te nie są w stanie rozładować mojej energii. I tej dobrej i tej złej.
W końcu nie wytrzymałem. Ok. 21:00 stwierdziłem, że jadę nad Rusałkę. Zrobię kółko i wrócę do domu. Dystans malutki, ale może jak mnie zleje i solidnie przewieje, to będę inaczej funkcjonował.

A wiater dziś, że hoho. Jeśli wierzyć ICMowi, to w porywach i do stówy dochodzi.

Pogoda 2015.03.31
I tak też zrobiłem. Czym prędzej się wyszykowałem, żeby nie zdążyć się rozmyślić.
Telefon i portfel wylądowały w workach foliowych, ja wylądowałem w ciuchach przeciwdeszczowych i w drogę.

Dziś jest zdecydowanie jeden z tych dni, kiedy jazda z górki czy pod górkę nie ma w sumie większego znaczenia. Bardziej liczy się fakt jazdy pod wiatr, czy z wiatrem. No chyba, że pod wiatr i pod górkę to wtedy w ogóle jest masakra. :)

Przez chwilę miałem wrażenie, że wiatr jakby przestał wiać. Ale szybko zrozumiałem jak się mylę widząc wyprzedzającego mnie lecącego śmieciocha. :)

Za to jazda pod wiatr od razu przywołała pod mój czerep pierwsze wakacje rowerowe na Bornholmie przed laty i taką oto sympatyczną przygodę:
Pewniego letniego dnia wybraliśmy się oto na wycieczkę ze Svaneke do Ronne celem powrotu wybrzeżem. Pierwszy etap podróży idealnie prosty. Niestety - również prawie idealnie prosto pod nie byle jaki wiaterek. Gdy po ponad godzinie jazdy na największym przełożeniu stwierdziliśmy, że ujechaliśmy raptem 6 km zapadła decyzja: zawracamy. Powrót zajął jakieś 15 min. bez specjalnie mocnego pedałowania. :)

Wracając jednak do polskich realiów:
Nad Rusałkę dotarłem stosunkowo szybko przy raczej bocznym wietrze. Tamże odpaliłem światełko i jazda w drogę po lekkim błotku, kałużach i pomiędzy leżącymi na drodze gałęziami.W drugiej połowie kółka stwierdziłem, że może by zrobić drugie. No to zrobiłem. Na początku drugiego okrążenia wyraziłem chęć dokręcenia również trzeciego. Po chwili stwierdziłem, że w sumie dlaczego by nie cztery? Z każdym kolejnym okrążeniem wiatr jakby się wzmagał, na drodze leżało coraz więcej gałęzi, a drzewa coraz mocniej trzeszczały i skrzypiały. Na szczęście nie spotkałem żadnego z nich na swojej drodze i vice versa. I całe szczęście. Nie chciałbym bowiem jutro przeczytać na epoznaniu, że nad Rusałką dokonano makabrycznego odkrycia w postaci Jegomościa i jego bicykla leżących pod zwalonym pniakiem czy innym konarem.

Ostatecznie uznałem, że cztery kółka mi wystarczą i czas wracać. Zatrzymałem się jeszcze na moment aby zerknąć na falujące jezioro i ruszyłem w drogę powrotną.

Prawie na samym końcu podniósł mi ciśnienie pewien dżentelmen o twarzy raczej niezbyt skalanej myślą i intelektem jadący swoim rydwanem spod znaku trójramiennej gwiazdy. Najwidoczniej nigdy nie słyszał o tym, że jego psim, zasranym obowiązkiem jest, aby podczas skręcania przepuścić rowerzystę jadącego po DDR równoległej do toru jego jazdy.
Całe szczęście, że wiem po co mam szyję i rozglądam się nawet wówczas, gdy mam pierwszeństwo. Refleks i hamulce też nie najgorsze więc wyhamowałem, choć było blisko. Troglodyta zauważył mnie, gdy mu machałem, że pacan i ćwierćmózg, ale chyba nie do końca się zorientował w swoim błędzie. Chciałem w pewnym momencie nawet pojechać za nim i wytłumaczyć mu, że jest dureń i dlaczego. Zobaczyłem jednak, że podjeżdża do tzw. "restauracji" z żółtym "M" w logo. Dałem więc sobie spokój. Wszak los już go wystarczająco pokarał. Wiadomo - jaka "restauracja" tacy klienci. Gdybym zaczął mu tłumaczyć to i tak by nie pojął,  a dodatkowo wystygłby mu Big Mac...
Mniejsza z troglodytami.

Po powrocie do domu stwierdziłem, że:
1. Ja ubłocony.
2. Byczek ubłocony.
3. Telefon i portfel suche.
4. Od razu inaczej się czuję.

Byczek poszedł ociekać. Jutro będzie szorowanko.
Ja czym prędzej poszedłem pod prysznic. Z szorowankiem nie czekałem do jutra. :)

Bilans na dziś. Podczas kółek nad Rusałką przepłoszyłem:
1. 3 zające (1+2).
2. 2 kaczki, które okazały tym faktem bardzo duże niezadowolenie (x3).
3. Jakiegoś płaza. Prawdopodobnie ropuchę. No bo chyba raczej nie żabę?
4. Coś dziwnego, co bardzo szybko spitoliło. Chupacabra to raczej nie była. Ogólnie małe to było, więc się nie bałem. :)

Pomimo niekorzystnej aury natknąłem się też na kilku biegających człowieków oraz kilku na rowerach. Choć tych na własnych nogach było ciut więcej.

Dedykacja dla tych, którym się chciało i ostatecznie udało się dziś wyjść z domu:


Dobranoc. :)



  • DST 45.47km
  • Czas 02:35
  • VAVG 17.60km/h
  • VMAX 38.71km/h
  • Temperatura 4.0°C
  • Sprzęt Byczek
  • Aktywność Jazda na rowerze

Rundka po pracy.

Czwartek, 15 stycznia 2015 · dodano: 15.01.2015 | Komentarze 0



Po powrocie z pracy myk myk - uzupełnienie kalorii, przepakowanie się i na bicykl. Przy okazji nakarmiłem wreszcie czołówkę świeżo nabytymi bateriami. No - teraz to ona świeci zacnie. Choć stwierdzam, że czołówka jest dobra głównie na równą nawierzchnię. Na wertepach - z racji tego, że kąt padania światła jest bardzo zbliżony do kąta obserwacji - nie widać nierówności. :/

Zdjęć dzisiaj nie chciało mi się cykać. Zresztą podobnie jak wczoraj, krótko po moim wyruszeniu ściemniło się. Dlatego tym razem kółeczko bez zatrzymywania się. No prawie. Gdy zaczął padać deszcz to musiałem pochować dobytek do worków z zamknięciem strunowym, coby nie zamókł i się nie spsuł, a ponadto ze dwa lub trzy razy robiłem mały postój na sprawdzenie dystansu. W związku z tym, że wciąż nie dotarła przesyłka z zamówionymi akcesoriami, wśród których jest m.in. nowy licznik, korzystam z MyTracks w komórce. W sumie fajny i pożyteczny program. Polecam, jeśli ktoś jeszcze nie zna. Używam od kilku lat - odkąd się zaprzyjaźniłem z Androidem.

Odnośnie rzeczonej przesyłki, to muszę stwierdzić, że rowertour.com ma u mnie duży minus. Zamawiałem towar w piątek. Wczoraj podczas rozmowy telefonicznej pan mnie zapewniał, że wyślą go jeszcze w środę, a najpóźniej dzisiaj tak, że na piątek na pewno go dostanę. Niestety - w panelu klienta status zamówienia w dalszym ciągu jest "Do wysłania". Na ja pitolę - albo ma się towar, który się sprzedaje albo się go nie ma. Jeśli się nie ma, to należy o tym uczciwie uprzedzić klienta. Czy w stacjonarnym sklepie sprzedawca również informuje o braku towaru dopiero po uiszczeniu należności? Kpina!
Tym bardziej, że liczyłem na przetestowanie nowej lampki w najbliższy łikent.

No ale uciekłem jakoby na wątek poboczny, a tymczasem inne sprawy mam do opisania.

Podczas dzisiejszej jazdy dął wiatr. A że tradycyjnie było to "kółeczko", to dął raz z lewa, raz z prawa, innym razem od tyłu, żeby po chwili dmuchać prosto w mordę. Na dodatek przez prawie połowę trasy jechałem w deszczu. :/ No ale w sumie w porównaniu do ulew, w których robiłem i po kilkadziesiąt km, gdzie po dojechaniu na miejsce i zejściu z bicykla ociekałem niczym po bliskim spotkaniu z zawartością kubła wody, to to był ledwie kapuśniaczek. Albo i nawet nie.

Przez jakiś odcinek pomykałem DW187. Droga bez pobocza, w dodatku wielce niemały ruch, gdyż wiedzie ona w stronę zachodzącego słońca i ludzie pędząc nią skracają sobie przez Pniewy dojazd do DK24, tudzież innej DK92. Przez większość odcinka była DDR, jednakże jakieś 2km pędziłem po asfalcie wśród automobili. Na szczęście mój odblaskowy pas policyjny oraz konkretna lampka w tyle dają radę i widać me jestestwo naprawdę z daleka, choć było już ciemno.

Jutro prawdopodobnie odpuszczę dwukołowca. Muszę załatwić po pracy kilka drobnostek, więc może być już za późno po powrocie.  No i może mi się już zwyczajnie nie chcieć. Poza tym mam pewne plany związane z sobotą i chciałbym przed nią lekko odsapnąć. Wszak nie jeździłem w zasadzie przez 1,5 roku, a więc dopiero nabieram formy. :)

Może jutro dla odmiany skoczę na jakiś basenik.




  • DST 31.00km
  • Czas 02:30
  • VAVG 12.40km/h
  • Temperatura 4.0°C
  • Sprzęt Planetka
  • Aktywność Jazda na rowerze

Małe kółeczko.

Sobota, 3 stycznia 2015 · dodano: 10.01.2015 | Komentarze 2


Pierwsza wycieczka w nowym roku.


Trzeba w końcu rozruszać stare gnaty po długiej przerwie w jeżdżeniu i szykować się do sezonu, w którym liczę na zrobienie 200 km.
Do tej pory mój rekord wynosił niecałe 150 km i to na starym rowerze, a więc poprzeczka raczej niewygórowana.

Po drodze wykonałem kilka fotek (a jakże). Jako, że na zadupiu najczęściej natknąć się można na wszelakie obiekty kultu religijnego, to i zdjęcia takowych często będą gościć w mych wpisach. Podtekstów jednakowoż doszukiwać się nie należy. Ot - zwykłe dodanie kolorów i ilustracji do wycieczki. Wszak o zdjęcie krowy na polu o tej porze roku trudno.

I tak oto - jeden z przystanków wymusił na mnie drewniany krzyżyk w Sepnie:

Krzyż w Sepnie
W tle charakterystyczny element wiejskiego pejzażu w postaci malowniczej chaty krytej eternitem.

Jako, że pierwszy raz jeżdżę w zimie (o ile można to nazwać zimą), to wyjazd traktuję po części jako wyczucie stroju adekwatnego do warunków. Z jednej strony coby nie zmarznąć (choć nie należę zdecydowanie do zmarzlaków - wręcz przeciwnie - prawie zawsze jest mi gorąco), a z drugiej (i to ważniejsze), ażeby się nie zgrzać i nie spocić co wiadomo, do czego mogłoby doprowadzić. I tak - o ile w korpus było mi ciut za ciepło, o tyle stopy lekko mi zmarzły mimo ciepłych butów treningowych i dwóch par skarpetek. W nogi za to było ok - spodnie oraz bielizna termoaktywna z pełnymi nogawkami były dobrym wyborem. A wiadomo - nogi najważniejsze. Zimne mięśnie (w szczególności ich głębokie partie) + wysiłek  = nieprzyjemne kontuzje.

Innym razem przystanąłem sobie w Przecławiu, aby uwiecznić dość awangardowy krzyż w nieco innym wykonaniu. Nie dość, że ze zbrojonego betonu, to jego proporcje są dość... ciekawe. Żeby nie rzec, dyskusyjne. Miłego przewijania ekranu. ;)

Wysoki krzyż w Przecławiu


Aura zdecydowanie jesienna, jak na tegoroczną zimę. 4 st. w plusie i wicher niespokojny. Z racji, że wycieczka nie miała charakteru liniowego, to raz doświadczałem wmordęwinda, innym razem skokuwbok, po chwili z ukosa, żeby za moment dostać kopa w zad (no z wiatrem od tylca to akurat dobrze mi się śmiga). ;)

W Zielątkowie dla odmiany natknąłem się na...      krzyż! A jakże!. :)

Krzyż w Zielątkowie

Ale nie tylko. Była też kamienna grota zamieszkana przez pewną dzieciatą dziewicę:

Grota w Zielątkowie

Był też kamień, ustawiony w hołdzie dzielnym strażakom z OSP w Zielątkowie, którzy polegli w II Wojnie Światowej. Chwała im!

Kamień OSP w Zielątkowie 1
I zbliżenie na tablicę:

Tablica na kamieniu w Zielątkowie.

Na tę samą dziewicę natknąłem się też w Żydowie, jak stała sobie na jakiejś kolumnie:

Marysia w Żydowie
Wycieczka ogólnie rzecz biorąc była ciekawa pomimo nieprzyjemnego wiatru.
Jazda zimą nawet mi się podoba pomimo konieczności ubierania się cieplej, niż latem.

Niebawem wpis z kolejnego wypadu. :)