Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Jegomosc z miasteczka Poznań Zadupie. Mam przejechane 2651.50 kilometrów w tym 0.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 18.93 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Jegomosc.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

Zwiedzanie

Dystans całkowity:1112.49 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:55:43
Średnia prędkość:19.97 km/h
Maksymalna prędkość:55.98 km/h
Suma podjazdów:3952 m
Liczba aktywności:10
Średnio na aktywność:111.25 km i 5h 34m
Więcej statystyk
  • DST 201.08km
  • Czas 09:58
  • VAVG 20.18km/h
  • VMAX 55.98km/h
  • Temperatura 24.0°C
  • Podjazdy 1074m
  • Sprzęt Byczek
  • Aktywność Jazda na rowerze

Czaplinek i jez. Drawsko

Sobota, 1 sierpnia 2015 · dodano: 02.08.2015 | Komentarze 3




Na początku roku, gdy po ok. 2,5 roku niejeżdżenia po kilku wycieczkach zrobiłem bez większych problemów 100 km stwierdziłem, że fajnie by było zrobić w tym roku 200 km. Mój wcześniejszy rekord to było coś ok. 125 km. Jak rzekłem, tak zrobiłem. :)

Mój poprzedni wypad do Króla Popiela i pod Tężnię dał mi podstawy do tego, aby sądzić że to już. Tamta wycieczka była tylko trochę krótsza, a do tego w takim upale, że można było spokojnie przyjąć, że w normalnych warunkach większy dystans nie będzie stanowił wyzwania ponad siły.

Nie wiedziałem, co wpisać w rubryczce temperatura. Szkoda, że nie można tam podawać zakresu, co by się przydało przy dłuższych wypadach. Wczoraj temperatura wahała się pomiędzy 13 st. C a 24 st. C. Wpisałem 24.

O godz. 5:30 zameldowałem się posłusznie na dworcu, gdzie wsiadłem w pociąg mknący do Kołobrzegu. Po 3h jazdy dotarłem do punktu przesiadkowego.

PKP SzczecinekPunkt przesiadkowy

Jako, że miałem tam 44 minuty oczekiwania na kolejny pojazd szynowy, udałem się pozwiedzać okolicę dworca. A dokładnie to plac przed nim. Przy okazji zdobyłem jeden portal. Jak znalazł do kolekcji unikatów. :)

W końcu kolejarze przesunęli o 50m szynobus tak, że można było do niego wsiadać, po czym ruszyliśmy.
Najpierw powoli jak żółw ociężale...
Nie, to nie ta bajka. szynobusy są fajne. :)

O 10:00 doturlaliśmy się do Czaplinka i tu zaczęła się wycieczka właściwa. W pierwszej kolejności udałem się nad jez. Drawsko. Wiele lat temu pływałem po nim jachtem, więc poniekąd odezwał się we mnie pewien sentymentalizm.

Jezioro piękne. Woda przeźroczysta na ok 3,5 m. Wiele odnóg i zatok. Do pływania jak znalazł. Trzeba dodać, że jest to najgłębsze z największych jezior w Polsce (coś ok. 80m.). Zresztą - jeśli ktoś jest ciekaw, to więcej informacji znajdzie tutaj.

Jez. Drawskojez. Drawsko

jez. Drawskojez. Drawsko

Nad jeziorem znalazłem ławeczkę i posiliłem się przed dalszą drogą, po czym ruszyłem.
Zazwyczaj poruszam się bocznymi drogami. Bardzo bocznymi. Gminne, szutrowe, leśne. W tym przypadku to był błąd. Wielki błąd. Jeśli będzie ktoś jeździł w tamtych rejonach, to niech z daleka omija leśne drogi. Takiej ilości piachu dawno już nie widziałem. Koła zapadały się po szprychy, za mną zostawały "koleiny" na 10 cm. Były momenty, że rower zatrzymywał się nawet podczas zjazdu z górki, o płaskim czy podjeździe nie wspominając. Jednak ja za wszelką cenę chciałem pedałować a nie iść, bo to była wycieczka rowerowa, a nie piesza. :) Łącznie pokonałem w takich cholernym piachu chyba z 20 km, co mnie wymęczyło bardziej, niż 100km w normalnych warunkach. A trzeba dodać, że przed wyjazdem dopompowałem opony do 5 atmosfer, co jeszcze ułatwiało zapadanie...
Były na szczęście dwie rzeczy na ukojenie łez, które jako tako wynagrodziły mi te męki.
Jedna to połacie krzaczków z jagodami. Wieeeelkie połacie. Oczywiście zatrzymałem się i skorzystałem. :)
Druga to widoki, których nie spotka się na hałaśliwych, zasmrodzonych DW, czy DK.

Brzoza w ByszkowieBrzoza w Byszkowie

Mostek w ŚwierczynieMostek w Świerczynie

Rzeczka ŚwierczynoRzeczka Świerczyno

Rzeczka ŚwierczynoRzeczka Świerczyno
Niestety - straciłem w ten sposób mnóstwo czasu. 1/3 drogi zrobiłem w... 5h! Stwierdziłem, że jak tak dalej pójdzie, to wrócę do domu grubo po północy. Ta wizja mi się nie podobała, bo chciałem jeszcze coś mieć z niedzieli.
Po minięciu Trzcianki stwierdziłem, że nie ma bata - dalej jadę wojewódzkimi choćby nie wiem, co. O tej porze szaleńcy, którzy śpieszą się nad morze jakby miało go dla nich zabraknąć raczej już są na miejscu i żłopią swoje Tyskie, czy inne Żubry, a na drogach jest nieco spokojniej. Do samych Obornik więc jechałem DW178. Dalej mogłem sobie pozwolić na odbicie w boczne drogi, bo dość dobrze znam te tereny i wiedziałem, gdzie co mnie czeka. :) Nie omieszkałem oczywiście podjechać pod słynny już podjazd. Trochę się również pokręciłem po okolicznych wsiach aby mieć pewność, że dziś dobiję do 200 km. I proszę - podjeżdżając pod dom miałem 201 km. Plan na ten rok uważam za wyrobiony. :) Czyżby w przyszłym roku 300 km? ;)

Nie zbaczanie z DW był w tym przypadku dobrym pomysłem. Dzięki temu mogłem nadrobić kilka godzin i wylądowałem w domu o 23 zamiast o 1 - 2. :)

Dzisiejszą rozrywkę w pociągu sponsorowała literka "R" jak...





RozrywkaRozrywka






  • DST 161.19km
  • Czas 07:34
  • VAVG 21.30km/h
  • VMAX 46.54km/h
  • Temperatura 32.0°C
  • Podjazdy 739m
  • Sprzęt Byczek
  • Aktywność Jazda na rowerze

Gdy Króla nie ma, myszy harcują.

Sobota, 18 lipca 2015 · dodano: 20.07.2015 | Komentarze 0


Zgodnie z zapowiedziami, tego dnia miało pięknie świecić słoneczko, a upał miał przekroczyć 30 st.
Dlatego stwierdziłem, że nie będę za dużo wydziwiał.
Ot - podskoczę na dworzec kolejowy, podjadę pociągiem i wrócę rowerem do domu.

I tak zrobiłem.

W planie miałem wyruszyć o 6:30, gdy jeszcze jest przyjemny chłodek. O ile oczywiście 23 st. można nazwać chłodkiem. A można, jeśli kilka godzin później jest bezwietrzna i bezchmurna patelnia i 32 st. :)
Wyruszyłem z dwudziestominutową obsuwą i udałem się nieśpiesznym tempem w kierunku Malty.

Muszę powiedzieć, że pięknie się prezentowała cicha tafla jeziora z samego rana, pozbawiona rozwrzeszczanej hałastry ludzi.

Malta nad ranemMalta nad ranem

Ruszyłem dalej, w kierunku lasów miejskich i stawów, które już opisywałem przy okazji wycieczki na Dziewiczą Górę, a następnie przez Swarzędz do Góry i dalej przez Promno do Pobiedzisk. Do tego momentu trasa ta pokrywała się w dużej części z moim wypadem na grilla sprzed dwóch tygodni. Za Pobiedziskami, po niespełna 50 km dojechałem do Węglewa, gdzie napotkałem całkiem ładny kościółek drewniany.

Kościół w WęglewieKościół w Węglewie

Obok stała tablica opisująca w skrócie jego historię.

Historia kościołaHistoria kościoła

Pięknie się jeździ po bocznych drogach, które są tylko dla mnie. Niektóre z nich za sprawą super nawierzchni i zerowergo ruchu przypominały mi Bornholm.

Pusta drogaPusta droga

Pusta drogaInna pusta droga

Ale bywało też tak:

Piach. Piach i pod górę. Fuj!

Lub też tak:

Tor do plombBetonowy tor do testowania plomb w zębach.

Gdzieś tam po drodze natknąłem się na całe pola z wysianym takim czymś:
Oset?Oset?

Czy ktoś u licha wie, co to za "Oset" i po co go siać? Przyznam szczerze, że nie chciałbym się znaleźć pośrodku pola tego czegoś dorastającego do 2m i cholernie kłującego. :)

Niebawem zacząłem się zbliżać do jez. Lednickiego. To tutaj ponoć rozpoczęła się watykańska okupacja Polski. Choć są i tacy, którzy początek okupacji nazywają początkiem państwa polskiego. Cóż - jak zwał, tak zwał...

Niemniej od tego momentu co krok dało się czuć ducha pierwszych Piastów.

Duchy pierwszych PiastówDuchy pierwszych Piastów

Po ominięciu jeziora, za Dziekanowicami, przyszedł czas na pierwszy popas. Jak na zawołanie, przy drodze znalazła się piękna wiata dająca cień, a pod nią ławka i stół. Niechybnie postanowiliśmy z Byczkiem skorzystać z jej gościny i schronienia przed Słońcem. :)

WiataPopas pod wiatą

I tu przyszła kolej na przetestowanie mojego patentu. Moja lewa sakwa na pierwszy rzut oka wyglądała jak... lewa sakwa.

Lewa sakwaLewa sakwa

Po otwarciu jednak...

Lewa sakwa po otwarciu.Lewa sakwa po otwarciu

...w środku znaleźć można było torbę termoizolacyjną, a w niej:
 - zmrożony wkład chłodzący
 - 4 butelki lodowatej wody
 - kanapki
 - batoniki

Posiliwszy się udałem się w dalszą drogę. Po kolejnych 20 km dotarłem pod katedrę gnieźnieńską.

Katedra w GnieźnieKatedra w Gnieźnie

Dalej przez Gniezno jechałem już bez zatrzymywania.

Niestety - w pewnym momencie zaczął się dawać we znaki upał. Ciepełko od Słońca, ciepełko od asfaltu, prawie zero wiatru, początek bólu głowy. Stwierdziłem, że muszę trochę odpocząć gdzieś w cieniu. Traf chciał, że akurat się nawinęła skądinąd słynna miejscowość:


Wylatowo
Podjechałem więc na centralny skwer ze świeżo zakupioną, schłodzoną litrową butelką Mirindy, gdzie nieśpiesznie ją wychłeptałem. Ehhh, ale to było przyjemne. :)

Po drodze zrobiłem sobie jeszcze przystanek po 100 km. Miałem tu w planie kolejny popas, ale absolutnie przeszedł mi apetyt na jedzenie. Na szczęście energii mi nie brakowało, więc po krótkim ostygnięciu ruszyłem dalej.

I tak oto dojechałem do jednego z moich celów podróży:

Musia wieżaMysia Wieża

Czyli tu:

KruszwicaKruszwica

Tutaj mogłem wreszcie zrobić to, o czym marzyłem od ponad 100 km, czyli kupić sobie loda i zanurzyć nogi w Gople. Ludzie, co to była za rozkosz. :) Najchętniej cały bym wlazł do tej zielonej, mętnej wody, żeby spłukać z siebie jakieś dwie tony piasku i półmetrową warstwę "przecinków", ale nie wziąłem kąpielówek. :)

Chwilę później nasiliły się grzmoty, które słyszałem od dobrych 20 km. Do tego doszedł deszcz. Ciepły deszcz. Cholernie przyjemny deszcz. Pochowałem więc aparat, telefony, powerbanka i portfel do worków, a sam jakoś specjalnie nie chowałem się przed ulewą, która zresztą po 10 minutach się skończyła.
Przez deszcz zapomniałem zrobić zdjęć samego Gopła. Będzie okazja, żeby tam jeszcze wrócić. :)
Po chwili ruszyłem dalej. Tymczasem to, co spadło zaczęło parować z gorącego asfaltu. Poczułem się jak w tropikach. Gorąco, duszno i wszechobecna wilgoć w powietrzu, która na szczęście szybko przeszła, gdy ponownie wyszło słoneczko.
Niestety - razem ze Słońcem przyszedł też wiatr. Zgodnie z zapowiedziami przez ostatnie 20 km wiejący centralnie w paszczę. Nie przeszkodziło mi to jednak wyprzedzać ciągników, które się wlokły ledwo 22 km/h robiąc przy tym hałasu tyle, że do teraz mi szumi w uszach. ;)

W końcu się doczłapałem do:

InowrocławInowrocław

A tutaj do Parku Solankowego. Bardzo piękne miejsce. Zrobiłem mu jedną fotkę, ale nie udało mi się uchwycić niestety tego, jak tam jest ładnie.

Park SolankowyPark Solankowy

Zależało mi na tym, żeby trochę posiedzieć pod tężnią, więc szkoda mi było czasu na więcej fotek. Uchwyciłem jeszcze tylko kąsek dla miłośników militariów, którym były betonowe podstawy pod niemieckie działa przeciwlotnicze.

Podstawy pod działaPodstawy pod działa

Opowieść o działachOpowieść o działach

W końcu doturlałem się do drugiego celu mojej podróży, czyli do tężni.

Tężnia w InowrocławiuTężnia w Inowrocławiu

Pokręciłem się nieco na "dziedzińcu", zrobiłem kilka fotek, po czym wreszcie usiadłem. :)

TężniaTężnia

FontannaFontanna wewnątrz tężni

Byczek na tle tężniByczek na tle tężni

Tężnia po przekątnejTężnia "po przekątnej"

Tężnia z bliskaI z bliska

No ale ławeczka ławeczką, a plany planami. Zgodnie z nimi nie miałem się opierdzielać, tylko podskoczyć na pociąg, żeby przy jego pomocy gdzieś podjechać, po czym doturlać się z powrotem do domu. No i tak uczyniłem.

Dworzec w Inowrocławiu.Dworzec kolejowy

Podjechałem na dworzec, wsiadłem do pociągu, pojechałem nim do Poznania, po czym wróciłem do domu. :)





  • DST 128.74km
  • Czas 05:44
  • VAVG 22.45km/h
  • VMAX 39.92km/h
  • Temperatura 22.0°C
  • Podjazdy 633m
  • Sprzęt Byczek
  • Aktywność Jazda na rowerze

Obrzycko po raz drugi i od tyłu.

Niedziela, 12 lipca 2015 · dodano: 14.07.2015 | Komentarze 0


W związku z tym, że wczoraj nawarzyłem czegoś, co niedługo będę musiał wypić, całą sobotę miałem zajętą i nie mogłem niestety nigdzie się wybrać pomimo zajebiaszczej pogody.
Niemniej na niedzielę zaplanowałem jakiś wypad, choć nie miałem już za bardzo czasu na planowanie samej trasy. Zdecydowałem więc, że pojadę w miejsce, które już znam, a więc do Obrzycka. Jest to już drugi wypad do tego miasteczka w tym roku. Pierwszy raz byłem tam w styczniu.
Tym razem trasa lekko zmodyfikowana. Ponieważ punkt startu był w innym miejscu wyszło mi kilkadziesiąt km więcej. Ponadto dla odmiany pętelkę zrobiłem w drugą stronę niż pół roku temu.
Dziś mniej szczegółów i zdjęć, niż poprzednim razem. Jeśli komuś więc będzie mało, to może wrócić do styczniowego wpisu i go przeczytać. Tyle, że od tyłu, jeśli będzie chciał zachować chronologię. :)

Za Szamotułami - wjeżdżając do Piotrkówka usłyszałem stukanie. Nie było to nic innego, jak klekot boćków. Zacząłem się rozglądać po okolicznych dachach stodół, ale nie mogłem nigdzie dostrzec ptaszysk. Okazało się, że są prawie dokładnie nade mną na lampie ulicznej. :)

Boćki w PiotrkówkuBoćki w Piotrkówku
Po tej chwilowej przerwie ruszyłem dalej. Już do samego Obrzycka.
Po drodze zwiedzanie rynku i odwiedziny pobliskiego kościoła oraz cmentarza.
Przejeżdżając przez most nie mogłem się powstrzymać i pyknąłem tradycyjną już fotkę ratusza  z rzeką na pierwszym planie. Coś czuję, że to będzie tak samo jak z estakadą kolejową.

Ratusz z perspektywy rzekiRatusz z perspektywy rzeki

Stąd czym prędzej udałem się do pobliskiego parku z pała cykiem, gdzie po przekroczeniu bramy zsiadłem z Byczka i zacząłem sobie po prostu spacerować. Stwierdzam, że o wiele lepiej się spaceruje, gdy temperatura wynosi ponad 20 st., a nie ledwo ponad zero. :)

Stwierdzam też, że choć drzewa wokół się zazieleniły, to sam pała cyk wygląda niezmiennie ładnie.

Pała CykPała cyk

Podobnie zresztą jak przylegające doń budynki.

Nowa OficynaNowa Oficyna


BażanciarniaBażanciarnia

Po pokrążeniu po parkowych alejkach zszedłem na dół nad rzekę, gdzie urządziłem sobie popas. Dla porównania ze styczniem wykonałem też fotki pokazujące stan samej rzeki.

Warta w lewoWarta w lewo...

Warta w prawo... i warta w prawo

Na siedzeniu, dumaniu, posilaniu się i "kątempluciu" zeszło mi z dobrą godzinkę po czym uznałem, że czas chyba powoli wracać. No i tak też zrobiłem.
Po drodze zrobiłem jeszcze mały przystanek w Bąblinie u ojczulków czy tam braciszków, a w Obornikach na rynku, gdzie musiałem odbić pomnik papieża z rąk żab. Nie może być przecież tak, że na samym rynku stoi coś zielonego, a ja obojętnie przejeżdżam obok. ;)

Na wylocie z Obornik trafiłem na słynny już na BeeSie podjazd.

Podjazd w ObornikachPodjazd w Obornikach

W większości przypadków jego zdjęcia wykonywane są od drugiej strony co oznacza, że dla osób je wykonujących jest on nie tyle podjazdem, co zjazdem. Tym razem dla odmiany fotka z drugiego końca. ;)
Różnica poziomów niby niewielka - na oko jakieś 40-50m. Niemniej odcinek na tyle krótki, że da się odczuć.

Dalej jechałem bez zbędnych przerw, bo do domu jeszcze trochę, a na niebie zaczęły się pojawiać chmury. Wg prognoz miały się faktycznie pojawiać, ale przynajmniej godzinę później. No i jak tu wierzyć pogodzie?
Trochę mnie dopadł deszcz, ale na szczęście przestało padać zanim zmokłem. Uznaję więc, że to był tylko letni kapuśniaczek.
Niemniej to, co się wydarzyło za oknem jakąś godzinkę po moim powrocie, mianem kapuśniaczka już nazwać nie można. :)

Jeśli pogoda i warunki pozwolą, to mam w planach dwie ciekawe koncepcje liniówek połączone ze skorzystaniem z usług przewoźnika szynowego. Muszę tylko dopracować szczegóły. :)




  • DST 59.00km
  • Czas 02:40
  • VAVG 22.12km/h
  • VMAX 43.37km/h
  • Temperatura 24.0°C
  • Podjazdy 356m
  • Sprzęt Byczek
  • Aktywność Jazda na rowerze

Małe Kierskie i wiatraczek

Niedziela, 14 czerwca 2015 · dodano: 22.06.2015 | Komentarze 0

Tego dnia wiedziałem, że chcę się przejechać. Nie miałem jednak pomysłu dokąd. Odpaliłem więc Google Maps i zerknąłem na okolice Poznania, gdzie mnie jeszcze nie było. Uznałem, że udając się Szlakiem Czterech Jezior pominąłem zupełnie leżące nieopodal mojej trasy piąte jezioro, czyli Kierskie Małe. Postanowiłem wnet ten brak nadrobić.

Trasa ta pokrywała się w większym lub mniejszym stopniu z poprzednią praktycznie do Rogierówka. Dopiero tam odbiłem w boczną drogę, gdzie po chwili natknąłem się na drewnianego Józefa.

JózefJózef

Józef ten wskazywał na wiatrak, który choć stał nieopodal drogi był tak dokładnie zasłonięty przez domy, krzaki i drzewa, że praktycznie stał się niewidzialny. Gdyby nie Józef dobrodziej, przejechałbym obok.

Wiatrak w RogierówkuWiatrak w Rogierówku

Z Rogierówka myk - szybkie kółko dookoła Małego Kierskiego. Jeziorko to jest tak małe i tak schowane, że nawet go nie widziałem. Objechałem je więc po prostu i udałem się nad Kierskie. Tym razem jednak przejechałem wzdłuż wschodniego brzegu drogą o nazwie Nad Jeziorem, która biegnie... nad jeziorem. Dzięki temu mogłem zrobić lepsze fotki, niż poprzednim razem.

jez. Kierskiejez. Kierskie

Jak widać - na wodzie zatrzęsienie żagli. Sezon w pełni. Pływają zarówno małe łupinki jak Optymisty czy Kadety, poprzez 470, a skończywszy na klasycznych Omegach. Mignął mi gdzieś nawet jakiś mały katamaran.
Oczywiśnie nie mogło również zabraknąć deski.

DeskaDeska

Z kierskiego udałem się na Smochowice, skąd uderzyłem na ul. Biskupińską. Dawno nie byłem w tych rejonach i muszę powiedzieć, że ta niegdyś zasłana kraterami droga została pięknie wyremontowana. Doczekała się nawet osobno wydzielonego chodnika i DDR z prawdziwego zdarzenia z asfaltową nawierzchnią.

ul. Biskupińskaul. Biskupińska

No po prostu żyć, jeździć i nie umierać. Wielką niewiadomą jest dla mnie jednak to, że mimo takiej nawierzchni znalazły się jednostki, które na własne życzenie olały ten piękny asfalt i jechały chodnikiem po kostce... nawet nie wiem, jak to skomentować. To chyba z niedowierzania, że można zrobić DDR z czegoś innego, niż kostka. :)

Z ulicy widać górujący nad okolicą Budomel, z którego kilka lat temu Jegomość miał okazję zjeżdżać na linie pod bacznym okiem instruktora jednostek specjalnych. :) Niestety - po śmiertelnym wypadku, który się wydarzył kilka lat temu budynek jest zagrodzony, a wstęp doń jest zabroniony...

BudomelBudomel

Mimo wszystko warto zobaczyć Budomel na własne oczy, bo nie wiadomo jak długo jeszcze postoi.




  • DST 128.69km
  • Czas 05:26
  • VAVG 23.69km/h
  • VMAX 54.43km/h
  • Temperatura 16.0°C
  • Podjazdy 190m
  • Sprzęt Byczek
  • Aktywność Jazda na rowerze

Kaszebe Runda

Niedziela, 31 maja 2015 · dodano: 02.06.2015 | Komentarze 0



Dwa tygodnie temu dostałem propozycję wzięcia udziału w imprezie rowerowej zwanej Kaszebe Runda organizowanej w Kościerzynie. Nigdy wcześniej nie słyszałem o tej imprezie, ale nie zastanawiałem się zbyt długo nad wzięciem w niej udziału. Z kilku powodów:

1. Kościerzyna i jej okolice są pięknymi terenami pod turystykę rowerową. Poznałem te rejony kilka lat temu przy okazji rowerowych wakacji w Borach Tucholskich i miło było tam wrócić.
2. Nigdy nie byłem na takiej imprezie.
3. Nie są to stricte zawody kolarskie, a bardziej mierzenie się ze swoimi siłami połączone z odkrywaniem uroków regionu. Czyli coś w sam raz dla takich amatorów jak Jegomość.

Zdecydowałem się na średni dystans. Krótki był dla mnie za krótki, długi był za długi, a 125 km było w sam raz. Co prawda w momencie podejmowania decyzji miałem w tym roku na koncie tylko jedną setkę i to w styczniu, ale co to za problem? Stwierdziłem, że przed wyjazdem zrobię sobie testowo jedną setkę i będzie git. stąd mój wyjazd do Wapna.

Imprezę postanowiłem połączyć z fajnym, przedłużonym weekendem. Dlatego w Kościerzynie zameldowałem się już dzień wcześniej  jeszcze przed południem.

Na nocleg wybrałem Willę Strzelnicę. Pięknie położony hotel leśny przyjazny rowerzystom z bardzo miłą obsługą. Niestety - jak się okazało - tego dnia organizowane było weselisko, co oczywiście wiązało się z wątpliwej jakości hitami muzycznymi. Ale co tam - niech się młodzi bawią. Wyskoczyłem do apteki po zatyczki do uszu i disco polo już mi nie było straszne. :)

Willa StrzelnicaWilla Strzelnica


Pierwszy dzień poświęciłem na przypomnienie sobie okolic rynku, a także na obejście muzeów: Ziemi kościerskiej, Kolejnictwa i Akordeonu.

RemusRemus na kościerskim rynku - niemy świadek wydarzeń, które nastąpiły kolejnego dnia

Scena na rynkuKościerski rynek ze sceną. Aż trudno uwierzyć, że dobę później stał tu człowiek na człowieku i rower na rowerze

Kościerzyna jest malowniczym, urokliwym miastem z całym mnóstwem DDR, pięknie odnowionym rynkiem i jego okolicami. Ale nie tylko - nietuzinkowe są tu nawet hydranty.

HydrantBo kto powiedział, że hydrant musi być kawałem nudnego żelastwa o fallicznym kształcie? :)


Z pewną dozą niepokoju zerkałem na prognozę pogody, ponieważ wiatry wiejące w sobotę nie napawały mnie optymizmem. Na niedzielę zapowiadane były co prawda nieco mniejsze podmuchy (z naciskiem na nieco) , ale ostatnie kilkanaście km trasy miało być z centralnym wmordewindem.

Na start umówiłem się z dwoma kolegami. Planowaliśmy ruszyć w okolicach 7:30. Zaliczyliśmy oczywiście planowe spóźnienie, jednak wyruszyliśmy.

W grupie jednak raźniej. Przez pierwsze kilometry bez problemów utrzymywaliśmy prędkość przelotową ok. 30 km/h. Później - gdy grupa nieco się rozjechała, prędkość spadła do 25-27 km/h.

Niewątpliwym urokiem tych "zawodów" był fakt porozmieszczania na trasie Bufetów z regionalnymi przysmakami. Jako, że Jegomość nie stroni od dobrej kuchni, a za smakołykami wręcz przepada, obowiązkowo musiałem się przy każdym z tych bufetów zatrzymać i pokosztować, a zarazem uzupełnić spalone kalorie i napełnić bidony.

Pierwszy bufet przygotował Borsk. Przy wjeździe usadowił się starszy pan w tradycyjnym stroju kaszubskim i przygrywał na akordeonie. W czasie gdy zajadaliśmy się pysznym chlebkiem ze smalcem przegryzając go świeżutkim ogórkiem małosolnym i dopychając wspaniałym naleśniczkiem z dżemem truskawkowym raz po raz słychać było szum. Szum pojawiał się znikąd, gwałtownie narastał, po czym równie gwałtownie malał pozwalając się delektować efektem dopplera. Tak - to byli tylko szosowcy. Wyrabiali czas i ścigali się z... no właśnie - z kim? Przecież "maraton" miał charakter czysto rekreacyjny i nie był w żaden sposób punktowany ani nagradzany. Cóż - przerost ambicji nad formą. Ja tam wolałem zajadać się swojskimi skwarkami w miłym towarzystwie. :) Raz po raz było tylko słychać, jak jakaś zaangażowana grupa takich szosowców ofukiwała swojego kolegę, który ośmielił się napomknąć, że on też by chciał do smalcu. :D

Po opuszczeniu borskiego Bufetu palnąłem się w głowę. Dlaczego nie wykonałem w nim żadnego zdjęcia? Toż to hańba! I wstyd... W kolejnych Bufetach nie popełnię tego samego błędu.
Następny postój był w Leśnie, w gminie Brusy. Tutaj przyszła pora na herbatę, której w Borsku chwilowo zabrakło. Oprócz tego oczywiście chleb ze smalcem, a także faworki, paszteciki i już nie pamiętam co.

Bufet LeśnoBufet w Leśnie

Tutaj czas urozmaicała cała kaszubska kapela w regionalnych - a jakże - strojach.
Oprócz tego Leśno zorganizowało konkurs, w którym można było wygrać "Brusika" - lokalną maskotkę w kształcie grzybka:

BrusikBrusik

Maskotka to wygrania była oczywiście miniaturowa. Na szczęście. Bo co ja bym zrobił z pełnowymiarowym Brusikiem?

Po uzupełnieniu spalonych kalorii udaliśmy się w dalszą podróż. Za Leśnem trasy 125 i 225 rozjechały się w swoje strony. My udaliśmy się wprost do Somin, a długodystansowcy na dużą pętlę, gdzie mieli swoje własne Bufety.

SominySominy

W Sominach do chlebka ze smalcem dołączyła pyszna pomidorówka z ryżem, a także - zapewne lokalne - banany.
Kolejnym przystankiem było Półczno. Tutaj już trafiliśmy na prawdziwy zgiełk i gwar spowodowany tym, że połączonych chwilę wcześniej tras 125 i 225 doszła najbardziej oblegana trasa 65.

Bufet w PółcznieBufet w Półcznie

Tutaj już nie było kaszubskich przygrywek, lecz gościna nie mniejsza, niż poprzednio. Dla odmiany można było też wciągnąć kilka pączków i jakiegoś loda.

RowerzystaDżentelmen ten niechybnie zapuścił się na 225. :)


Odtąd już do samego końca uczestnicy wszystkich trzech dystansów jechali wspólną drogą.
Jakieś 15 km dalej dojechaliśmy do przedostatniego - jak wynikało z planu - Bufetu. W Sulęczynie. Tutaj czekały dwa namioty. Jeden tradycyjnie - z kaloriami, a drugi z masażem.

Bufet w SulęczynieBufet w Sulęczynie

Chętnych na masaż nie brakowało, ale kalorie cieszyły się dużo większym powodzeniem. Skosztowawszy kilka racuchów udałem się w dalszą drogę ku ostatniemu już bufetowi, który wg mapy powinien być w Stężycy. Jakież było moje zdziwienie i rozczarowanie, gdy przejechawszy wspomnianą miejscowość... bufetu nie znalazłem. :(

Nie pozostało mi zatem nic innego jak popędzić na metę, gdzie czekał komitet powitalny i owacje na stojąco (bo ławek nie było).

A na mecie zgiełk, gwar, tłum, medale, dyplomy. Rynek zupełnie nie przypominał tego samego rynku co dzień wcześniej, czy choćby tego samego dnia rano.

Meta - w oczekiwaniu na medaleMeta honorowa - kolejka po medale

Urodziwe panie wręczające medaleUrodziwe panie wręczające medale

Tłumy rowerów i tłumy ludziTłumy rowerów i tłumy ludzi

A oto moje łupy:

DyplomMój pierwszy tytuł naukowy. ;)

MedalOraz pierwszy medal ;)

Podsumowując: Impreza genialna. Wspaniała promocja zarówno rowerowej aktywności jak i przepięknych terenów idealnie nadających się pod turystykę rowerową. Jednocześnie wszystko bez napinki i z pełnym luzem. No, może nie licząc tych od szumu i efektu Dopplera... Na chwilę obecną planuję troszkę podszlifować formę i w przyszłym roku wystartować na najdłuższym dystansie.

Na koniec muszę też podzielić swoimi skromnymi spostrzeżeniami z trasy. Im jedziesz dłuższy dystans, tym szybciej jedziesz. Na końcowych kilometrach osoby, które wybrały najkrótszy dystans wyprzedzałem z różnicą prędkości kilkunastu km/h (nie licząc podjazdów ;) ) pomimo tego, że miałem w nogach o 60 km więcej.
Natomiast osoby, które wybrały dystans 225 km (de facto w tym roku 190 km) z taką samą różnicą wyprzedzały mnie pomimo tego, że miały w nogach o 70 km więcej ode mnie. Choć z drugiej strony - oni jechali w miażdżącej większości szosówkami, a ja zwykłym trekingiem.
Z trzeciej strony - Jegomość na zwykłym trekingu o dziwo na trasie niejednego szosowca wyprzedził. Dziwne... Ciekawe, jak by mi poszło, gdybym sam też wsiadł na jedną z tych szumiących maszyn.


Do ùzdrzonka.




  • DST 123.24km
  • Czas 05:30
  • VAVG 22.41km/h
  • VMAX 34.96km/h
  • Temperatura 23.0°C
  • Podjazdy 482m
  • Sprzęt Byczek
  • Aktywność Jazda na rowerze

Z wizytą w zawalonej kopalni

Sobota, 23 maja 2015 · dodano: 29.05.2015 | Komentarze 0

Wapno - to tutaj 38 lat temu doszło do katastrofy górniczej, w wyniku której osunęła się ziemia niszcząc ludziom domy.


W zeszłym miesiącu minęło 8 lat od ponownego zapadnięcia się ziemi. Do wycieczki w te rejony przymierzałem się od dłuższego czasu. Uznałem wreszcie, że teraz jest dobra ku temu okazja.

Tego dnia zależało mi na tym, aby jak najwięcej jechać, a robić jak najmniej postojów. stąd wyjątkowo mało zdjęć.

W samym Wapnie znajduje się pomnik w postaci starego wagonika, upamiętniający działającą tu w czasach świetności kopalnię.

WagonikWagonik

Obecnie na terenie byłej kopalni znajdują się zakłady i firmy. Same budynki popadają w ruinę.

Budynki kopalniBudynki kopalni

Pomimo upływu lat - kopalnia nie pozwala o sobie zapomnieć i od czasu do czasu daje o sobie znać. W roku 2007 - 30 lat po katastrofie ziemia zapadła się po raz kolejny. Nie trzeba było długo czekać, aby znów o sobie przypomniała. W 2010 r powstała szczelina w ziemi.

Budynki kopalni od drugiej stronyInne ujęcie

Wg niektórych opinii, wieś ta powinna zostać w całości ewakuowana, ponieważ znajduje się na tykającej bombie zegarowej, która w każdej chwili może wybuchnąć. Kolejne osunięcie może nie być tak łaskawe w skutkach, jak dwa poprzednie...




  • DST 86.30km
  • Czas 04:45
  • VAVG 18.17km/h
  • VMAX 45.09km/h
  • Temperatura 14.0°C
  • Podjazdy 478m
  • Sprzęt Byczek
  • Aktywność Jazda na rowerze

W.P.N.

Sobota, 2 maja 2015 · dodano: 29.05.2015 | Komentarze 0

Tym razem czas na południowe okolice Poznania.

Padło na Wielkopolski Park Narodowy. W pierwszej kolejności trzeba się przebić przez miasto. Trasa standardowa na Maltę. Jako, że ruszył wreszcie sezon Maltanki, nie przejechałem obojętnie obok ciuchci i koniecznie musiałem ją uwiecznić. :)

MaltankaMaltanka - kolejka nie tylko dla dzieci

Samo jezioro jest dwa kroki dalej, o czym przypomina wilgotne powietrze nasączone wodą z pływającej fontanny.

MaltaPływająca fontanna na Malcie

Kolejnym ciekawym miejscem na trasie jest Dębina. Ot, taki sobie Staw Borusa.

Dębina - Staw BorusaDębina - Staw Borusa

Ciekawostką jest to, że nad brzegami dębińskich stawów można zastać całe mnóstwo obozujących wędkarzy. W żadnym innym miejscu w Poznaniu nie widziałem tylu namiotów nad zbiornikiem wodnym co tam.

Po dojechaniu do Lubonia okazało się, że jestem tam jeden dzień za wcześnie.

Luboń - 3 majaFalstart?

No ale co miałem robić? Przemknąłem po cichu niezauważony i popędziłem dalej, aby w pięknych okolicznościach przyrody usiąść i spałaszować śniadanko.

ŚniadankoNad rzeczką, nieopodal krzaczka...

Stanowczo stwierdzam, że choć w pecha nie wierzę, to tutaj jest jakiś wyjątek: mam jakiegoś pecha do haków... za Luboniem wjechałem w piach, w którym schował się kawał badyla. Oczywiście jak na komendę wkręcił mi się między szprychy i przerzutkę. :( Na szczęście zdążyłem szybko zablokować tylne koło i hak tym razem się nie złamał, ale naciągnął i pękł w jednym miejscu. Ponadto naderwał się pancerz od linki. No normalnie dupa blada. Jakoś połatałem, poprostowałem i poregulowałem co się dało i ruszyłem dalej. Niestety - ze względu na uszkodzony pancerz - bez 9. biegu. :( Peszek.

Na szczęście początek WPN znajdował się już niedaleko. Wjazd do niego zdecydowanie poprawił mi humor. :)
Ot, choćby dlatego, że można w nim zastać takie atrakcje jak Głaz Leśników:

Głaz LeśnikówGłaz Leśników

W razie natomiast jakby ktoś planował się zgubić w dzikich ostępach puszczy, to skutecznie mu to uniemożliwią plany znajdujące się przy drodze.

Plan WPNPlan WPN

Głaz Leśników nie jest jedynym kamyczkiem, który można zastać w tych rejonach. Znajduje się tu też m. in. Głaz Jaśkowiaka.

Głaz JaśkowiakaGłaz Jaśkowiaka

Zdaje się, że po drodze mijałem inne "gemmologiczne" pamiątki, ale nie chciało już mi się zatrzymywać przy każdej z nich. Zamiast tego udałem się wokół jez. Góreckiego, na którym znajduje się wyspa. Wyspa jest rezerwatem ścisłym. A w rezerwacie ścisłym stoi domek.
A w zasadzie to zameczek. Zameczek, który Klaudyna Potocka dostała w prezencie ślubnym. A zresztą - co będę tłumaczył:

Tablica - zamek na jez. GóreckimWyspa zamkowa

Czego to się nie zrobi, żeby mieć spokój od baby... nawet jeśli to własna siostra. W sumie to pomysł przedni - najlepiej wysłać ją na bezludną wyspę. :) Przyznam, że Bernard miał zacnego szwagra.
No i jeszcze obowiązkowo rzut oka na samą wyspę z zameczkiem:

Zamek na wyspieZamek na wyspie

Gdzieś tam dalej zrobiłem sobie przerwę nad innym jeziorkiem. W moim pobliżu znalazłem trapez. Nie - nie figurę płaską, ale drążek do ewolucji cyrkowych. Niestety nie był okupowany. Może dla niektórych woda jeszcze za zimna...

TrapezTrapez

Dalej już nie widziałem niczego ciekawego na tyle, żeby to sfotografować. Tzn. może i by się coś znalazło, ale mi się nie chciało. Więc po prostu wsiadłem na rower i wróciłem do domu urozmaicając sobie nieco drogę powrotną małymi modyfikacjami trasy.




  • DST 64.36km
  • Czas 04:17
  • VAVG 15.03km/h
  • VMAX 41.84km/h
  • Temperatura 4.0°C
  • Sprzęt Byczek
  • Aktywność Jazda na rowerze

Łąki, lasy, knieje, bezdroża, ciut asfaltu. Czyli Śnieżycowy Jar.

Niedziela, 22 marca 2015 · dodano: 26.03.2015 | Komentarze 2








Tego dnia, z racji że nastała wiosna, zaplanowaliśmy oglądanie iście wiosennych kwiatków. Udaliśmy się więc na północ
od Poznania. Jako cel podróży wybrany został rezerwat dzikich kwiatów nieopodal Murowanej Gośliny oddalony
o niespełna 30 km od stolicy Wielkopolski. Dystans niewielki, jednakże trzeba wziąć poprawkę na to, że była to
moja pierwsza wycieczka po grypsku paskudnym i nie chciałem się za bardzo przeforsować. Na szczęście tego dnia
pogoda dopisała i świeciło piękne słoneczko, choć temperatura nie rozpieszczała. Z rana było niewiele ponad 0 st., a

świeże powiewy rześkiego wiatru chwilami przyprawiały o gęsią skórkę i powodowały, że chciało się szybciej
machać dolnymi kończynami, coby się jak najszybciej rozgrzać. W sumie więc same pozytywy. :) Bez czapki
i rękawiczek tym razem jednak się nie obyło. Wyjazd zaplanowany na ok. 10:00 opóźniony o jedynie 7 minut.
Elegancko. :) Pierwsze kilometry biegły wzdłuż Warty po nadwarciańskim szlaku rowerowym. Na wysokości Owińsk - za
Czerwonakiem przyszła kolej na pierwszą sesję fotograficzną. Nad rzeką, w pięknych okolicznościach przyrody i tego...
i niepowtarzalnej, druh Byczek zapozował wdzięcznie do zdjęcia na tle kościoła w Owińskach i
ustawił się wybierając uprzednio swój lepszy profil. :)

Byczek nad Wartą.Byczek pozuje na tle Owińsk.

I jeszcze widok na same Owińska z tejże perspektywy:

Owińska.

Enty raz, który pokonywaliśmy ten odcinek szlaku spowodował, że kolejny przystanek zarządziliśmy jednogłośnie i
gremialnie dopiero w Biedrusku na moście. No, w zasadzie to jednocześnie i na moście i tuż
obok mostu, a konkretnie to obok stojących do dziś betonowych filarów po starej przeprawie z 1925r.
Interesującym jest fakt, że w porównaniu do stycznia Warta ma zdecydowanie niższy stan. Czyżby
susza i brak opadów? A może w Jeziorsku przykręcili kurek? Cóż - nie było w tym roku zimy i śniegu,
to i stopnieć nie miało co. A może zgodnie z tym, co ostatniego dnia stycznia pisał Romulus, zbliża się
okres lęgowy ptaków i niski stan wody może mieć związek właśnie z tym? Ot, niezła ciekawostka.


Pozostałości starego mostu.

Pozostałości starego mostu w Biedrusku 2.I tu też.

Wycieczka.Zbiorowe zdjęcie naszej grupy wycieczkowej.

Na południe.I jeszcze mały rzut oka w kierunku na południe.

Biedrusko zostało w tyle, a my popedałowaliśmy dalej w kierunku Promnic DDR z kostki, wzdłuż której stały
eleganckie barierki. Rzec by można - las barierek w barwach narodowych. :] Nie wytrzymałem. Musiałem się
zatrzymać i uwiecznić to krzywe dzieło geniuszu rodzimej architektury drogowej.

Aleja barierek między Biedruskiem a Promnicami.Aleja barierek między Biedruskiem a Promnicami.

Historia lubi się powtarzać. Słyszałem, że w innych częściach Polski ponoć również można spotkać podobnie
okropny widok. Czyży kolejny wymysł jakiegoś kretyńskiego, unijnego - za przeproszeniem - urzędnika
niezbyt zdrowego na umyśle? A może nadgorliwość naszych wspaniałych drogowców?
Od tego miejsca kawałek dalej zjechaliśmy na szczęście z głównej drogi w nieco ciekawsze
rejony. Miejsce kostki zastąpiły betonowe płyty. :] Nawierzchnia z takich płyt miała może i swój
urok w PRLu, ale obecnie chyba wolę się poruszać po normalnym, przyzwoitym szutrze.

Kapliczka za Promnicami.Nie mogło oczywiście zabraknąć kapliczki. :) Ta stoi za Promnicami.

Około 1,5 km dalej płyty się skończyły i wreszcie zaczął się normalny, przyzwoity choć ciut nierówny szutr.
Bez porównania lepsze to, niż rytmiczne podrygiwanie na nierównych łączeniach zbrojonego betonu. Cóż, mistrzowi
Yodzie zapewne by to nie przeszkadzało. Wszak moc w nim wielka i lewitować potrafi. Jegomość woli jednak
śliczną polną drogę wraz z jej urokami. :)

Warta w Radzimiu 1Warta w Radzimiu w stronę Poznania...

Warta w Radzimiu 2...i w stronę Obornik

Zanim wjechaliśmy do rezerwatu postanowiliśmy zjechać w dół do samej rzeki. Wcześniej jakoś nigdy tam nie
dotarliśmy, co jak widać było błędem. Omijał nas widok na spuściznę po naszych słowiańskich przodkach.
Efektownie może to nie wygląda, ale po lekturze komiksów o Kajku i Kokoszu można sobie wyobrazić,
co nasi dzielni przodkowie tu wyczyniali. Całe szczęście, że nigdzie się nie natknęliśmy na warownię
Hegemona. Może była za tablicą "Poligon wojskowy, wstęp wzbroniony". ;)
Ładnie tam.

Grodzisko Stożkowate.Grodzisko stożkowate nad Wartą.

Warta i jej dolina to jednak bardzo malownicze tereny, choć miejscami nieco nierówne.

Bałem się trochę tych nierówności. Nie tyle ze względu na siebie, co na Byczka cienkie koła. Nie chciałem wracać z
ósemkami. Dlatego ujechaliśmy jeszcze kawałek podziwiając widok budzącej się przyrody i po przebyciu
lekko ponad kilometra w stronę Obornik postanowiliśmy, że zawrócimy i
udamy się w końcu ku celowi naszej wyprawy, czyli do Śnieżycowego Jaru.
.


Rezerwat Śnieżycowy Jar.Aby nie było wątpliwości, co to za miejsce.

Śnieżycowy Jat - informacje.Garść informacji

W samym rezerwacie do kilkadziesiąt metrów byli poustawiani strażnicy leśni, którzy mieli za zadanie pilnować, aby niesforni zwiedzający nie schodzili ze ścieżki. Niestety byli potrzebni. Co chwilę musieli upominać kogoś, komu się wydawało, że jego zakaz ten nie dotyczy bo ma w ręce aparat. Podziwiam tych strażników. Całymi dniami muszą strofować bezmyślnych ludzi, a jednak mimo to potrafili to robić z pełną kulturą i humorem. Szacun.

Śnieżyce 1Śnieżyce 2Śnieżyce 3Śnieżyce 4Śnieżyce 5
A oto sprawczyni całego zamieszania i akcji - Śnieżyca Wiosenna (Leucoium vernum L.):

Podczas wykonywania powyższej fotki nie zszedłem ze ścieżki i nie ucierpiał żaden kwiatek. :P

Śnieżyca - TablicaTrochę informacji o kwiatku.

Po opuszczeniu rezerwatu postanowiliśmy nieco zmienić drogę powrotną i ruszyliśmy nad brzegiem Warty w stronę Promnic. Jazda dostarczyła kilku rozrywek i wrażeń w postaci kilkumetrowych, stromych przewyższeń i dolinek oraz mojej niegroźnej gleby przy próbie podjechania pod jedną ze ścian na cienkich oponkach Byczka i z zapełnionymi sakwami.

Po drodze minęliśmy starą żwirownię. Niestety nie cały żwir został wybrany, co dało się odczuć.

Nieczynna Żwirownia 1Stara żwirownia


Droga obok starej żwirowni

Później jeszcze tylko przepękać rytmiczne podskakiwanie na betonowych płytach i można się było delektować niefazowaną kostką brukową.
W samym Biedrusku zrobiliśmy małą przerwę przy pałacyku na obfotografowanie machin jeżdżących i latających.

Antek 1Antek od przodka


Antek od boczka

Mały Czołg"Mały Czołg" Herr Huberta Grubera

W Biedrusku została podjęta decyzja, że aby nie powielać drogi raz przebytej tego dnia, dalej jedziemy przez poligon do Złotnik. Na szczęście i tym razem nie było ostrego strzelania.
Drogę przez poligon opisywałem przy poprzedniej okazji, więc nie będę się powtarzał.

Reasumując - była to bardzo udana i miła wycieczka. :) Całe szczęście, że się udało wszystko zgrać i na nią wyruszyć.
Kolejne przygody ze Śnieżycami już za rok, a tymczasem trzeba odświeżyć sobie w pamięci multum starych szlaków, którymi dawno nie jeździłem i zaplanować kolejne ekscytujące trasy. :)





  • DST 76.14km
  • Czas 04:14
  • VAVG 17.99km/h
  • VMAX 47.45km/h
  • Temperatura 1.0°C
  • Sprzęt Byczek
  • Aktywność Jazda na rowerze

Poligon w Biedrusku i nadwarciański Szlak Rowerowy.

Sobota, 31 stycznia 2015 · dodano: 31.01.2015 | Komentarze 5


Rzutem na taśmę ostatnia wycieczka podczas tego księżyca.

Wycieczka ta chodziła za mną już od kilku dni jako trasa sentymentalna wiodąca przez miejsca, którymi się poruszałem rozpoczynając swoje bicyklowe przygody kilka lat temu. Ciepło wspominam te miejsca, więc chciałem je sobie nieco odświeżyć. Dziś jednak o mało co bym nie pojechał, gdyż rano byłem padnięty ze zmęczenia.
Głównie za sprawą ostatniego tygodnia. Krążyłem autem między Szczecinem, Kaliszem a Poznaniem, przez co nakulałem ponad 1000 km. Kluczową rolę jednak odegrały częste pobudki ok. 4:00 oraz wieczorne problemy z zaśnięciem.

Mała dygresja i wątek poboczny:
Jadąc do Szczecina musiałem przystanąć w 1/3 drogi na 15 minut i się zdrzemnąć. Oczy tak mi się zamykały, że gdybym tego nie zrobił, to niechybnie bym zasnął za kółkiem i skończył w jakimś rowie lub na drzewie. Jak na mnie jest to o tyle niezwykłe, że jestem odporny na brak snu i pierwszy raz musiałem podjąć decyzję o drzemce w trasie. Dalej już mi się jechało nie najgorzej.
Z drugiej strony nie ma się co dziwić - całą noc nie spałem - poprzedniej również prawie nie zmrużyłem oczu. Tymczasem wyjeżdżałem o 5:00.
Warto pamiętać o tym, że głupie 15 minut drzemki może uratować samochód, a nawet zdrowie, czy wręcz życie. Tak więc kwadrans to chyba niewygórowana cena. Niestety - wciąż wielu lekkomyślnych (żeby nie rzec głupich) ludzi bagatelizuje to, że aby zasnąć i spowodować wypadek wystarczy dosłownie kilka sekund i jadą na siłę, przez co rozbijają swoje auta...
I w sumie pieprzyć ich - nie żal mi ich. Gorzej, gdy przez swoją głupotę rozbijają cudze życia i rodziny...

No ale koniec moralitetów - nie po to tutaj wszyscy się zebraliśmy, aby słuchać/czytać kazań Jegomościa. ;)


Obudziwszy się dziś tuż przed 9:00, Jegomość stwierdził, że:

1. Jest zmęczony i niewyspany.
2. Nie chce mu się.
3. Na dworze dmie wiater. Może nie jakoś szczególnie mocny, ale nieprzyjemny i w porywach do 50km/h
4. Pogoda do tylnej części ciała.
5. "Ehh - gdyby była tak śliczna pogoda jak kilka dni temu, to byłaby zupełnie inna rozmowa".
Ogólnie więc nie warto.

Z drugiej strony cóż robić innego? Leżeć w domu i oglądać znów seriale? Komputer i filmy mają być wypełnieniem czasu, a nie sposobem na życie. Tym bardziej, że Jegomość ma z machinami liczącymi do czynienia naprawdę sporo w ciągu tygodnia.
Podczas tych dywagacji okazało się, że niebo się przejaśnia i zaczyna napitalać słonko. Wiater co prawda nie ucichł, ale był akceptowalny. No i szybka lektura ICMu oraz Google Maps pozwoliła stwierdzić, że przez prawie całą wycieczkę będzie wiało z tyłu lub z boku, a odcinków, gdzie będzie dmuchało prosto w mordę będzie niewiele i w dodatku często osłonięte lasem czy innym dobrem.

Zatem W DROGĘ!

Wyruszyłem późno, bo o 10:30. To była ta przyjemniejsza część imprezy, albowiem dmuchało w plecy, więc nie było większym problemem utrzymywać prędkość w okolicach 30 km/h.
Po kilku km zjechałem w las i skończyło się rumakowanie. W ostatnich dniach cokolwiek popadało, a dziś w nocy niezbyt chciało przymrozić, więc leśne i polne drogi pełne były błotka i innych atrakcji. Nie muszę chyba, przypominać, że Byczka podkowy nie należą do przesadnie masywnych. ;)
Ale i tak dawaliśmy radę.

Po jakimś czasie dotarłem do stacji kolejowej w Złotnikach:

Stacja PKP w Złotnikach.Niestety - jej urok już dawno przeminął. Choć i tak uważam, że ma więcej wdzięku, niż poznańskie shity center.

Jeszcze kilka km i wkraczamy z Byczkiem na teren poligonu. Przy wjeździe znajduje się mapa poglądowa na to, gdzie można, a gdzie nie wolno się zapuszczać. I to pod żadnym pozorem, jeśli nie chcemy skończyć z jakimś pociskiem w czerepie:
Poligon - mapa

Do mapki dołączony jest również regulamin przejazdu:
Regulamin poligonu.
Lektura regulaminu daje nam znać, że to nie przelewki. Na szczęście na wyświetlaczu nie było napisu "STÓJ - OSTRE STRZELANIA". Mogłem zatem spokojnie i legalnie udać się w dalszą podróż. Wcześniej przejeżdżając przez poligon zatrzymywałem się tylko przy ruinach kościoła w Chojnicy. Tym razem postanowiłem obejrzeć również to, co zawsze omijałem.

I tak, po niecałych dwóch km dojechałem do pomnika upamiętniający mord na okolicznych mieszkańcach dokonany przez hitlerowców dnia 2. września 1939r.

Pomnik ofiar hitlerowców.

Kawałek dalej znajduje się zjazd z głównej drogi do Glinna. Po ujechaniu 500m trafiamy na ukrytą - urokliwą polankę, a na niej kamień upamiętniający Wojciecha Bogusławskiego oraz fundamenty dworku, w którym mieszkał.

Bogusławski
Po drodze jednak mijamy mokradła:
Mokradła w Glinnie.Strasznie musiały ciąć komarzyce tego Bogusławskiego - nie zazdroszczę mu.

Po kolejnych ok. 5 km. Trafiamy dojeżdżamy do miejsca, gdzie była wieś Chojnica. Trafiamy tam na stary cmentarz w lesie.
Chojnica - stary cmentarz.
Najświeższe nagrobki datowane były na koniec 1. połowy XX w. Najstarsze, które się zachowały i były czytelne pochodziły z II połowy XIX w. Przy wielu z nich można znaleźć znicze. A więc pamięć o tych ludziach jeszcze nie zginęła.

Zadbany był nawet grób NN:
Chojnica - grób NN.Ciekawe, czy ktoś z potomków tego człowieka zastanawia się jeszcze, gdzie ów on spoczywa i co się z nim stało...

Kawałek dalej dojeżdżamy do wspomnianych wyżej ruin kościoła:
Chojnica - ruiny kościoła.
Po drodze jeszcze mały rzut oka na ścieżkę zdrowia, na której szkolą się żołnierze:


I po następnym kilometrze dojeżdżamy do końca poligonu. Cała droga przez poligon ma niespełna 10 km. Jeśli ktoś jeszcze nie miał okazji nią jechać, to szczerze polecam.

Po wyjechaniu z terenu poligonu skierowałem się w dół Biedruska - w stronę Warty, aby wjechać na Nadwarciański Szlak Rowerowy i tamtędy udać się do Poznania. Malownicza trasa wiodąca przez lasy i pola biegnąca - jak sama nazwa wskazuje - wzdłuż Warty. Błotka również było całkiem niemało, ale znośnie.

W pewnym miejscu zjeżdżam z Nadwarciańskiego, aby dalej jechać nad samą rzeką.

Rzeka tej zimy ma wyjątkowo wysoki poziom, który utrzymuje się już od dłuższego czasu. Jest to o tyle dziwne, że w sumie nie ma wielu opadów. Widać to już było na moich zdjęciach z wypadu do Obrzycka. Widać i tu:

Warta - CzerwonakW tle za drzewkami próbował się schować charakterystyczny elewator w Czerwonaku.

Pod słońce niestety fotka wyszła przyciemniona.

W oddali - na widnokręgu dymiący - 200m komin Elektrociepłowni Karolin. Dzięki niemu poznaniacy mają cieplutko w domkach.

Odcinek ten ma kilka urozmaiceń w postaci np. przeszkód terenowych. Oto jedna z nich:
Przeszkoda terenowa nad Wartą.
Innym razem są to piaski, w które latem koło potrafi się zapaść na blisko 20 cm. Jest zacnie. :)

W końcu Jegomość dotarł do Poznania. A tutaj na estakadę kolejową:


Lubię tę budowlę. Mam już jej zdjęcia od każdej strony i o prawie każdej porze roku oraz o różnych porach dnia. A mimo to za każdym razem, gdy tędy przejeżdżam, muszę wykonać kolejne zdjęcie. To jest silniejsze ode mnie. :)

Oprócz tego zaliczyłem dziś Rusałkę i Strzeszynek - kolejne sentymentalne miejscówki, w których dawno nie byłem jednakże tam już się nie zatrzymywałem na robienie zdjęć, bo czas naglił. Wyjechałem późno, mnóstwo czasu straciłem na przystanki i zwiedzanie poligonu oraz na jazdę i przedzieranie się wzdłuż Warty i się obawiałem, że zastanie mnie zmrok, a tymczasem wyposażony byłem jedynie w czołówkę.
ProX musiał dziś zostać w domu i się podładować, bom dał ciała i nie naładował go wieczorem.


  • DST 83.75km
  • Czas 05:35
  • VAVG 15.00km/h
  • VMAX 50.00km/h
  • Temperatura 4.0°C
  • Sprzęt Byczek
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wzdłuż Warty do Obrzycka.

Sobota, 17 stycznia 2015 · dodano: 23.01.2015 | Komentarze 4

Dziś będzie na bogato, bo udało mi się zrobić kilka fajnych fotek.

Trasa pierwotnie ustalona na niecałe 70 km, ale kilka skoków w bok w okolice Zielonejgóry, a nawet za wielką wodę wydłużyły wycieczkę do niespełna 84 km. No i gicio. Wszak trzeba przed sezonem odbudowywać utraconą formę.

Wyjazd zaplanowany pomiędzy 8:30 a 9:00 udało się zrealizować z 6 minutowym zapasem. :)
Początkowo jechało się tak sobie - przez pierwszą godzinę, no - może półtorej padał deszcz. Raz mocniej, raz słabiej. Później tylko siąpiła mżawka, aby ostatecznie po niespełna 2h zupełnie przestało padać.

Teraz może taki mały, poboczny wątek filozoficzny:
Podczas przejazdu przez Oborniki zastanawiałem się, dlaczego tzw. "szlachta rowerowa" z pogardą patrzy na DDR i uważa, że IM nie przystoi po nich jechać, gdyż "DDR są dla plebsu na holendrach".
Bardzo częsty widok w Poznaniu - wzdłuż ulicy biegnie DDR, ale "szlachta" (w szczególności na szosówkach) z pewną dozą wyższości koniecznie musi jechać wśród aut po asfalcie, ponieważ ICH przepisy kodeksu drogowego nie dotyczą... Widok godny politowania...
Mimo wszystko jednak - jako że jestem ciekawy świata i pałam chęcią poznawania oraz rozumienia dziwnych zjawisk oraz osobliwości postanowiłem się jednak wczuć w "szlachtę" i zastanowić się, co siedzi w ich głowach, gdy w pełną ostentacją łamią przepisy. Przyczyn tego zachowania udało mi się znaleźć kilka:

1. Utrzymanie DDR. Tajemnicą poliszynela jest fakt, że nawet gdy droga już powstanie, to i tak pełno jest na niej różnego rodzaju szkieł, piasku, kamieni, nierówności, zimą śniegu, lodu itp. Jazda po nich przypomina czasem tor przeszkód. Można złapać kapcia, "Filipa", lub nawet coś znacznie ciekawszego i intrygującego.
2. Bezmyślne wytyczenie. Gdy już ktoś wyznaczy taką drogę, to po jaką cholerę wije się ona jak jakaś wstęga i co kilkaset metrów przejeżdża z jednej strony ulicy na drugą? Jaki w tym sens, aby coś, co z założenia ma poprawiać bezpieczeństwo co kilkaset metrów narażało nas na kurs kolizyjny z samochodami? Widok częsty szczególnie w małych, przelotowych miejscowościach. Po kiego?
3. Przeszkody na drodze. Stoi drzewo na drodze? Oj tam oj tam. A któż by się nim przejmował? Przecież można wyznaczyć drogę przez... środek jego pnia:

Drzewo na drodze.
Innym razem to będzie znak drogowy, latarnia uliczna czy jeszcze inny słupek. Dziwnym trafem pasy dla aut - nie wiadomo dlaczego - nie są wytyczane w taki sposób...
4. Nawierzchnia. Co kieruje - za przeproszeniem - urzędnikami, aby z uporem maniaka nawierzchnię DDR wykonywać z kostki? Z tego co wiem, to położenie asfaltu (szczególnie takiego, który wytrzyma niewielki nacisk powodowany przez rowery) jest mniejszy, niż wykładanie tej samej powierzchni kostką. Koszty więc odpadają. No chyba, że się mylę. Pomijam kwestię rzekomego niszczenia nadgarstków poprzez drgania kierownicy spowodowane jazdą po szczelinach między kostkami, bo to akurat uważam za brednię. Gdyby drgania kierownicy miały wichrować nadgarstki, to rowerzystom MTB chyba by poodpadały dłonie. Istotny jest natomiast opór toczenia. Na asfalcie jest on wyczuwalnie mniejszy. Gdy się jedzie do sąsiada za miedzą, to opór ten można pominąć. Gdy natomiast mamy w planie dłuższą wycieczkę, to już zaczyna mieć znaczenie. Zimą z kolei podczas mrozu kostka jest dużo bardziej śliska, niż asfalt. Same wady.
5. No i wreszcie duma. "A co JA będę jechał poboczem? Przecież JA jestem takim samym użytkownikiem drogi jak inni". Tak - drogi "szlachcicu". Jesteś takim samym użytkownikiem drogi jak inni, a więc dotyczą Cię takie same przepisy jak innych. Dlatego z łaski swojej schowaj swoją i roszczeniową postawę do kieszeni i mykaj grzecznie tam, gdzie Twoje miejsce. Gdybyś na DDR zobaczył jadący lub parkujący samochód, to zapewne byłbyś pierwszy do zlinczowania jego kierowcy...
Pomimo czterech - bądź co bądź - ważnych przyczyn pozostanę jednak przy korzystaniu z dróg dla rowerów. Może i trochę wolniej przez to pojadę, ale na pewno bezpieczniej. Wszak - jak już pisałem - na biciu chorych rekordów mi nie zależy.
Wpisem tym narażę się zapewne tzw. "rasowym" rowerzystom, którym rower zastępuje cały świat, a nawet żonę, męża, czy wręcz rodzinę, ale co mi tam - gdy widzę problem, to wyrażam na jego temat swoje zdanie. Jeśli komuś się ono nie spodoba to tylko będzie oznaczało, że jest coś na rzeczy. ;)

Wracając jednak do wycieczki i jej opisu.
W samych Obornikach można znaleźć ciekawie położony amfiteatr:

Amfiteatr w Obornikach.
Uroku mu dodaje drzewna sceneria. Świetna sprawa latem, gdy odbywają się jakieś spektakle podczas skwaru. Aż chyba upoluję jakieś wydarzenie i wybiorę się tam w najbliższe wakacje.

Kawałek za Obornikami trafiamy wioseczkę Bąblin, a w niej zakon. Tutaj ostrożnie i cichaczem trzeba było pyknąć fotkę i czym prędzej się zmywać, aby nikt nie sprowadził mnie na złą drogę:

Zakon w Bąblinie.

Tym razem się udało. Po pstryknięciu fotki szybko wskoczyłem na mego bicykla i braciszkom nie pozostało nic innego, jak zjedzenie Marsa i odsłuchanie "My Girl" Nirvany z reklamy tegoż batonika. ;)

A tu wspomniana reklama:


Droga od Obornik praktycznie cały czas była jednym, łagodnym i długim podjazdem.

Po drodze małe zahaczenie o Zielonągórę. Hmmm, jak to się właściwie powinno poprawnie odmieniać?
Analogicznie jak Koziegłowy? Czyli: Byłem w Koziegłowach?
Czy może tak jak Białystok? A więc: Byłem w Białymstoku?
Tak więc: Byłem w Zielonejgórze, czy: byłem w Zielonagórze?
Intuicja podpowiada mi, że pierwsza opcja jest poprawniejsza, ale może to wynikać z sugestii wynikającej z odmiany miasta Zielona Góra.
Czy są tu jacyś poloniści? Jeśli tak, to poproszę o zajęcie stanowiska w tej intrygującej sprawie. :)

O. Tak to wygląda:
Zielonagóra
Kawałeczek za Zielo... tą miejscowością znajduje cel podróży, a więc Obrzycko, na którego obrzeżach - po drugiej stronie Warty został umiejscowiony pałacyk z pięknym parkiem. Całość jest własnością UAM i nosi wdzięczną nazwę "Dom Pracy Twórczej".
Przylegający park można zwiedzać, natomiast w "Domu" można wynająć nocleg, sale konferencyjne, czy inne rarytasy i frykasy.

Oto pała cyk:

Pałac w Obrzycku.
A tutaj pomnik przed nim. Nie wiem, co to jest, ale ładne to:
Pomnik w Obrzycku.
Nie omieszkałem również sfocić mego Byczka w pięknej scenerii:

Byczek w Obrzycku.
Całość jest naprawdę ładnie utrzymana. Aż chce się patrzeć:

Obrzycko - oficyna.
Po zejściu niżej można rzucić okiem na rozlaną Wartę:
Rozlana Warta 1
I w drugą stronę też:
Rozlana Warta 2
A kawałek dalej taki oto korzonek, który ma własny dach:

Korzonek w Obrzycku
Przyznam szczerze, że ten korzonek mnie zaintrygował. Ciekawe, co kierowało osobą, która zdecydowała, że ma mieć on swoje schronienie i swój własny daszek. Czy jest to jakiś korzeń historyczny? A może jest to związane właśnie z pracą twórczą, która to ma się odbywać w tym miejscu? Niestety dociekania prawdy nie ułatwił fakt, iż korzonek nie został wyposażony w żadną tabliczkę informacyjną. Cóż - pozostało mi zatem tylko oddalić się z głową pełną domysłów i pomysłów.

Tymczasem kontemplując dotarłem do mostu na Warcie, z którego rozciągała się taka oto panorama Obrzycka:
Panorama Obrzycka.
Kawałek dalej udało się znaleźć ratusz widoczny na powyższej panoramie:

Ratusz w Obrzycku
Przy okazji zauważyłem dość ciekawą sytuację. Otóż - na rynku w Obrzycku przed ratuszem biegnie ulica. Ulica jest jednokierunkowa ale na tyle szeroka, że spokojnie mieszczą się na niej trzy auta w szeregu. Pasy są jednak dwa, a nie trzy. Dlaczego? Ano dlatego, że tubylcy wydzielili je nie za pomocą oznakowania poziomego w postaci namalowanych linii. Nie - oni postanowili nie być tacy tuzinkowi i pasy ruchu rozdzielili... samochodami. Na samym środku drogi - wzdłuż jej osi poustawiane są w szeregu samochody. To się nazywa fantazja...

Po opuszczeniu tej miejscowości trzeba było ruszyć powoli w drogę powrotną.
W Brączewie ciekawostka - można się natknąć na stary - nieczynny most kolejowy. Jako, że stare - porzucone budowle to jest to, co Jegomoście lubią najbardziej, trzeba było się mu przyjrzeć.
Z daleka wygląda on tak:

Most w Brączewie1.
Nieco bliżej już tak:
Most w Brączewie 2.
A to widok pod nogami:

Most w Brączewie 3.
Jeszcze tylko mały skok skrótem na sąsiedni kontynent za wielką wodą:

Ameryka.
I można wracać do domku.

Na koniec bonusik.
W starym młynie:
W starym młynie.
Oraz droga do młyna prowadząca:
Droga do młyna.

Jak więc widać - nie cała droga usłana była asfaltem czy inną kostką. Był też stary - wiejski bruk, na którym lepiej nie przekraczać 12 km/h, jeśli nie chcemy dostać wstrząśnienia mózgu.

Ale i tak było gicio. :)